|
MŁODZI, ZDOLNI, OBIECUJĄCY
GOSZCZĄCY W SALONIKU LITERACKIM:
Jarosław Kaplewski
Stella Greta Szymaniak
* * *
W dniu 20 października, jako gospodarz Saloniku Literackiego, otworzyłem nowy kącik dla młodych, zdolnych, obiecujących ludzi pióra. Powiew młodości w poezji jest wartością, która od wieków wnosi nam niezwykle cenne owoce. Jako pierwsza zagościła tutaj Stella Szymaniak. Ceniony poeta, krytyk literacki, Stanisław Stanik, z uznaniem pochylił się nad Jej talentem. Mnie osobiście również poruszyła Jej wrażliwość, kultura i pokora, wartości w pracy twórczej bezcenne. Powiedziałem Stelli Szymaniak w pewnym momencie naszej dyskusji: Gotowa do biegu? Start!. Powodzenia, Stello, powodzenia!
A w lutym 2014 roku zaprosiłem do tego działu młodego, utalentowanego poetę z Wilna, Jarosława Kaplewskiego. Zapukali i polecili Go: Irena Stopierzyńska oraz Janusz Siek, przemiłe małżeństwo żyjące w pięknej, literackiej aurze.
ZAPRASZAM!
Piotr Stanisław Król
Jarosław Kaplewski
Młody, rozpoczynający swoją drogę w świecie poezji. Jarosław Kaplewski, zawitał w Saloniku Literackim 20 lutego 2014 roku. Został zarekomendowany przez poetkę, redaktorkę Irenę Stopierzyńską-Siek oraz jej męża, Janusza Sieka, którzy mieli przyjemność spotkać się z nim podczas wizyty w Wilnie we wrześniu 2013 roku (pełna informacja w dziale GOŚCIE NA MOŚCIE).
Po zapoznaniu się z jego utworami poczułem w nim talent, którego nie można zakopać, trzeba go sukcesywnie rozwijać. Drogi Jarku, życzę powodzenia, i jak Stelli Szymaniak, która zagościła w tym dziale Saloniku Literackiego jako pierwsza, mówię: Gotowy do biegu? Start!
I jeszcze drobna uwaga (a może propozycja?) - początkowo nie miałem zamiaru opublikować opowiadania Powrót, to przecież dział poezji, a nie prozy. Ale jest w tej skrytej cieniem tajemncy zalążek do napisania bardzo ciekawego poematu. Opinię pozostawiam Czytelnikom, a decyzję Autorowi...
Piotr Stanisław Król - gospodarz Saloniku Literackiego
NOTA O MŁODYM POECIE:
Jarosław Kaplewski urodził się w 1992 roku w Wilnie. Ukończył Gimnazjum im. Jana Pawła II w Wilnie (w litewskim systemie oświaty gimnazjum możemy przyrównać do polskiego liceum). Obecnie studiuje Malarstwo na Litewskim Uniwersytecie Pedagogicznym.
Swoje wiersze publikował na łamach Kuriera Wileńskiego oraz Tygodnika Wileńszczyzny.
W wolnym czasie pisze wiersze, opowiadania, interesuje się historią, literaturą, a także lubi sport.
Jarosław Kaplewski
TRZY WIERSZE I JEDNO POETYCKIE OPOWIADANIE
być kamieniem
być kamieniem
nieczułym na pocałunki wiatru
w odmętach postępu
w okrzykach ślimaków stulecia
o którym kraczą wrony
potyka się każda starsza pani
być kamieniem?
być kamykiem
rzuconym przez roześmiane dziecko do stawu
który włóczęga włoży do torby
albo niechcąco trafić
pod fundament wiejskiej plebanii
być kamieniem?!
miasto
bieg
szklanych olbrzymów
wśród stojących przechodniów
samochodów
autobusów
tramwajów
miasto się spieszy
ciepły oddech wiosny
tysiące słońc w oknach
i kolorowych kropli nieba
miasto się cieszy
wodospad
szklanych łez
na pustą jezdnię
oskalpowane marzenia
wybuch bomby podczas maratonu
miasto milczy
sen o jawie
mówię sobie, że jestem
słowikiem śpiewającym kroplom rosy
rumiankiem na stole zapomnianej staruszki
i zapisuję z Chronosem swoją białą kartkę
śnię
że jestem malcem
nauczonym gry w szachy
któremu wciąż
brakuje pół posunięcia
by ograć Fortunę
rano myślę
jestem małą falą
stłumioną przez trzciny
Powrót
(opowiadanie)
Było ciepłe, słoneczne popołudnie. Lekki wiatr, trącając liście drzew, zakłócał spokój dojrzałego lata. Yoku szedł wolno polną dróżką, wijącą się niestrudzenie wśród wzgórz i pagórków. W lewej ręce trzymał zmiętą w czasie długiej podróży marynarkę oraz niedużą walizkę, w prawej zaś bukiet polnych kwiatów. Jakże często przebywał tę odległość biegiem, gubiąc połowę bukietu po drodze. Wcześniej, oczywiście, dużo wcześniej. Gdy był jeszcze dzieckiem. Nigdy nie nosił innych kwiatów, bo te ona lubiła najbardziej. Zwykłe, polne kwiaty. Nie miały wymyślnych kształtów ani jakiegoś specjalnego aromatu. Były takie normalne, codzienne, powszednie. I dlatego je lubiła. Dlatego też, choć minęło wiele lat, Yoku zawsze sam zbierał bukiet i niósł dla niej. Kim była dla niego? Przechodniem, obserwatorem tej straszliwej klęski, jakiej doznała moralność ludzi w czasie tamtej wojny. Chociaż wojna też nie była nadzwyczajna. Taka nieduża, rzec można - lokalna, wywołana przez jego współziomków. Kim była Ona dla niego w tamtej chwili, gdy zobaczyła go samego w tłumie uchodźców? Nikim. A stała się wszystkim. Matką też. Co więcej, wybawiła go z piekła krwi, śmierci, z nienawiści, z epidemii destrukcji i zemsty. Bo dla pokonanych nie było litości. Ludność cywilną zamknięto w tak zwanych obozach dla uchodźców, ale tak naprawdę były to więzienia otoczone drutem kolczastym, niemające nawet warunków, aby przebywała tam choć dziesiąta część z tych, co tam byli. A Ona, wtedy jeszcze młoda, z pięknymi, kasztanowymi włosami, szybko coś powiedziała do jednego ze strażników i zabrała go do innego świata. Do świata pagórków, drzew i polnych kwiatów. I teraz czuł jeszcze ich zapach, gdy powoli wysychały w jego dłoni.
Czy potrzebował tych powrotów? Właściwie to nie. W życiu nauczył się, że można polegać tylko na sobie samym. Bo mu nigdy nie zabraknie motywacji, aby zabiegać o siebie, walczyć o każdą grudkę ziemi, która przybliży go do jego celu. Choć dobrze przy tym wiedział, że musi zaakceptować innych ludzi takimi, jakimi są, bo są słabi, a inaczej przecież się nie da. Nie ma ludzi idealnych. Ale on wcale nie musiał być taki, jak inni; nie chciał tego. Cały czas dążył do swego celu. Bo perfekcja nie znała granic. On zresztą też.
Czy więc potrzebował tego powrotu, rozstrząsania przeszłości, uśmiechów ludzi kiedyś bliskich? Wcale nie. Nie lubił wracać do przeszłości. Być może dlatego, że dzieliła się ona na dwa okresy: przed spotkaniem z Nią i po tym spotkaniu. To były dwa inne światy. I wcale nie można powiedzieć, że ten pierwszy był zły. Niewiele z niego pamiętał, choć czasami chciałby. Wszystko było normalne, dopóki nie runął na wskutek głupoty ludzi. Paradoksalnie jednak, o wiele więcej pamiętal z okresu, gdy, zdawało się, że wszyscy stracili grunt pod nogami. Gdy rozleciał się misterny zlepek ludzkich iluzji spokoju, dobrobytu i pewności. A potem spotkanie z Nią i dzieciństwo jakby zupełnie innej osoby. Nie tego małego chłopca, który z całej siły wczepił się dłonią w siatkę i z utęsknieniem patrzył na drugą stronę, gdzie jechały ciężarówki i wozy wojenne i obok których tłoczył się strumień wolnych ludzi.
Dlaczego więc wracał? Nie dla siebie. Dla Niej. Dla tej znużonej twarzy, otoczonej siwą aureolą. Dla tego błysku w oczach, poświaty rozjaśniającej codzienne troski i zmartwienia. Dla tego uśmiechu. Dla tej radości, że Yo wrócił. Dla tego miłego zakłopotania, że biały obrus jeszcze nie zasłany na stole, a woda nie chce gotować się szybciej niż zwykle. A on usiądzie i będzie patrzył, jak każdy przedmiot nabiera życia razem z Nią. I będzie wiedział, że Ona czuje się szczęśliwa.
Znów powiał lekki wiatr. W oddali już zobaczył dom i uśmiechnął się do swoich myśli.
|
Powrót do listy Młodych Gości Poezji
Chcesz skomentować, wyrazić opinię? Napisz:
salonik-literacki@piotrstanislawkrol.pl
* * *
Stella Greta Szymaniak
Parę słów o mnie...
George Orwell w książce "Rok 1984" napisał: "Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość..." Dzięki literaturze czy sztuce odnoszę momentami wrażenie, jakbym żyła jednocześnie w tych trzech wspomnianych czasach...
Nazywam się Stella Szymaniak, urodziłam się 4 października "orwellowskiego roku" w Warszawie, natomiast wychowałam się w Święcicach. Rodzice nadali mi niecodzienne imię (łac. stella - gwiazda). To właśnie dla nich miałam oświetlać mrok codzienności, spełniać najprostsze marzenia. Często słyszę w oddali retrospektywny powiew wspomnień szepczący szekspirowskie słowa: "Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu...".
Z dzieciństwa pamiętam zapach książek, ciepłej herbaty z cytryną oraz kolorowe landrynki. Dziewczęcą, niczym nieskrępowaną wyobraźnię rozwijałam słuchając, czy też później czytając wiersze: Konopnickiej, Brzechwy, Krasickiego, Tuwima. Z sentymentem wspominam twórczość Doroty Gellner, a także baśnie Andersena, Braci Grimm ect. Zawsze powracając w "sielskie anielskie" lata przypominają mi się słowa Tadeusza Różewicza: "Dzieciństwo jest jak zatarte oblicze na złotej monecie, która dźwięczy czysto".
Niekończąca przygoda z poezją zakorzeniła się we wczesnym etapie mojego życia, jak kwiaty z podniesioną głową dając rozkosz i zachwyt. Skrzętnie zbierałam latami słowa z rozsypanych wierszy, nie mając świadomości, iż w przyszłości, sama zacznę pisać.
Za młodu zostałam zmuszona do rozwagi, z wiekiem dojrzałam do romantyczności, "to naturalne konsekwencje nienaturalnego początku".
W szkole zaczęłam rozwijać swój warsztat poetycki, pod bacznym okiem najbliższej memu sercu polonistki,-Babci Ewy. Chętnie stawałam w szranki na konkursach recytatorskich, z których zawsze wychodziłam z wyróżnieniem. Zazwyczaj odbywały się one w Dworku w Walewicach pod Łowiczem, w pięknej nastrojowej piwnicy oświetlonej blaskiem świec słuchali wszyscy recytacji w zadumie i nostalgii. "Pieśni o fladze" Gałczyńskiego, czy też Szymborskiej "Miłość szczęśliwa". Wierszowane słowa były zawsze niestandardową formą werbalizacji własnych myśli.
Młodość "chmurna i durna" była dla mnie bardzo burzliwa. Początkowo uczęszczałam do VII L.O im. Juliusza Słowackiego, być może wtedy zrodziło się we mnie zamiłowanie do twórczości tegoż wielkiego pisarza. Do tej pory pamiętam lekcję z języka polskiego, gdzie recytuję hymn rozpoczynający się tymi słowy: "Dla mnie na zachodzie rozlałeś tęczę blasków promienistą; przede mną gasisz w lazurowej wodzie gwiazdę ognistą, choć ty mi niebo tak złocisz i może smutno mi Boże!. Czas mija efemeryczne wspomnienia pozostają...".
Szkołę średnią ukończyłam w I LO. im. Józefa Chełmońskiego w Łowiczu. Małe miasteczko położone nad Bzurą, jest dla mnie swego rodzaju enklawą, do której powracam z wielkim sentymentem, odnajmuję tu zawsze w ciszy, spokój ducha , natchnienie i równowagę. To właśnie tutaj, z zamiłowaniem zgłębiałam "książkowe reliefy dawnych lat". W otoczeniu ludzi, wspierających dobrym słowem, gestem i życiową mądrością. Z perspektywy czasu, otwierając okno przeszłości, chciałabym powrócić i odnaleźć siebie z tamtych lat... z tamtych młodzieńczych lat.
Wracając w meandry przeszłości widzę kobietę, której los nie oszczędził bolesnych, aczkolwiek wzbogacających, formujących doświadczeń. W 2005 roku studiując na Uniwersytecie Łódzkim (stosunki międzynarodowe gospodarcze), ciężko zachorowałam. Zmagając się z przeciwnościami losu zadawałam sobie pytanie po wielokroć: "Dlaczego ja?". Dlaczego los rzucił mnie na bezdroża, pełne bólu, cierpienia, niezrozumienia. Wtedy wszystko we mnie umarło i jedyne ukojenie dawały mi skrzydlate słowa. "Nieprawda kaleczyła umysł, a zło w zmrożony kamień przemieniało serce".
Studia na Uniwersytecie Warszawskim (pedagogika wczesnoszkolna z edukacją artystyczną) rozpoczęłam dużo później, dzięki małym dzieciom, które oświetlały mrok codzienności i dawały nadzieję na lepsze jutro. Czytając proste teksty literackie, wierszowane utwory poetyckie dedykowane "małym nieposłusznym" sprawiały, iż moje życie nabierało sensu, barw i blasków.
Niebagatelną rolę odegrał w owym czasie "Mały Książę" Antoine'a de Saint- Exupery'ego. Ta wyjątkowa lektura pozornie przeznaczona dla dzieci, dotyka prawd uniwersalnych w symbolicznie ujętej fabule. "Przepraszam wszystkie dzieci za poświęcenie tej książki dorosłemu. Mam ważne ku temu powody... ten dorosły potrafi zrozumieć wszystko, nawet książki dla dzieci..." Chcąc odwdzięczyć się za każdy promienny, niczym nie zmącony, niewinny uśmiech, za każde szczere słowo wyrywające z "piekła dziewczęce serce" zaczęłam pisać krótkie, lapidarne utwory, żartobliwie nazywając je "wierszosmykami". Któż by przypuszczał, że w 2013 roku zadebiutuję na łamach "Sekretów Żaru" niecodziennymi fraszkami... Któż by przypuszczał, że moje wiersze, artykuły, będą drukowane na łamach "Myśli Polskiej", czy "Własnym Głosem". Któż by przypuszczał, że znajdzie się dla mnie kącik w Saloniku Literackim... Któż mógłby przypuszczać, że zawiłości losu poprowadzą mnie drogą pisarskiego pióra...
Na zakończenie pragnę zacytować pisarza, od którego rozpoczęłam swoją meandryczną retrospekcję: "My niszczymy słowa. Setkami, i to dzień w dzień. Redukujemy język, plewimy z niego wszystko, co zbędne". Chciałabym "ja mały śmieszny człowiek, z bukietem polnych wierszy" aby w przyszłości miały one wartość autoteliczną.
Stella Greta Szymaniak
* * *
Propozycja pozycji otwartej - o twórczości Stelli Grety Szymaniak
Stanisław Stanik (poeta, krytyk literacki)
Spłynąć ze szczytów poezji polskiej i oddać się wierszom młodym, nie zawsze zgrabnym, to sztuka nie lada. Dokonała tego Stella Greta Szymaniak, świetna recytatorka romantyków, Asnyka, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Grochowiaka i tylu innych. Wracała z konkursów jako wykonawczyni słów, pięknych skojarzeń i szerokiej wyobraźni. Zawsze z nagrodami. Wydawało się, że na tym poprzestanie. Lecz kiedy chwyciła za pióro odrodziła się jak Feniks z popiołów. Okazała się wspaniałą mistrzynią, darczyńcą słów. Zaczęła od dowcipnych, a niebanalnych fraszek; zaraz potem dała się poznać jako autorka urodziwych, nowoczesnych wierszy. Wyłoniła się z nurtu egzystencjalnego, refleksyjnego, ustawiała się w kręgu najbliższego otoczenia, prawiła o niedoskonałości ciała i ducha ludzkiego. Rezerwa do szczęścia i wysokich tonów samopoczucia zbliżała ją do Młodopolan. Filozofia i afekt do egzystencjalistów. Humor do przedstawicieli absurdu w literaturze. Dysonans między możnością a niedoskonałością do dialektyków czy oksymoronistów na skalę Sępa Szarzyńskiego.
Te ścięgna tradycji, do której sięgnęła młoda poetka, widoczne są szczególnie u początku jej drogi literackiej (autorka zajmuje się także malowaniem i fotografią). A przecież na tle mistrzów zachowuje własny, oryginalny wizerunek. Wyraźna jest czystość tonów poetyckich, gdzie humor jest naprawdę śmieszny, a powaga dojmująca; gdzie jak na dwóch przeciwnych stronach dystansują się smutek z nieposkromioną radością. W arcypolskich, szlachetnych słowach, ujmuje autorka zagadnienia zawiłe i głębokie. Aby w pełni móc dotrzeć do dna tej głębi potrzebna jest jeszcze dalsza maestria warsztatu Szymaniak; i w tym widzę szansę do podwyższenia jej już wysokiej rangi poezji.
Jest pisarka osobą otwartą i życzliwą temu światu, oby otworzyła wszystkie zamki środków wyrazu i mogła trafić do nas z tak pięknym wnętrzem w całej okazałości.
Stanisław Stanik
* * *
Stella Greta Szymaniak
Wiersze Wybrane
Serce z lessu
Stanisławowi Stanikowi
Zgrzebnymi rękami lessowej ziemi
umiłowałeś norwidowską kruszynę
utkwioną w gardzieli ciszy cierniowej
pośród bukowego milczenia sosen
Ukryłeś w butonierce koniczynę uwiędłą
budzącą tabernakulum słowo runiczne
kreśląc szponem odrodzenie przodków
czasu czarną skorupę przełamawszy
Łazarzu powstań
serce z lessu przywołaj
z ciszy wyłaniając półtony
z dźwięków stereofonię
kluczem zespajając rybią krtań
ideał sięgnął bruku
Łazarzu powstań
rozplącz skrzydła żebracze
zwracając szkatułę peregrynacji
pędem karkołomnie uwikłaną
w dantejski obraz primadonny
krzyżem przygiętej w pół
Łazarzu powstań
lessowe serce przełam
żebrem rajskiej ułudy
ukoronuj niemocy dar
Sen
obudź mnie świecie
pełen złudzeń
miraży umysłu
gdzie lustrzane łzy
płoną na tafli bezmiaru
otul mnie szeptem poranka
jaśminem wiosennych uniesień
oddechów czystych przejrzystych
tętniących zamiarów
obudź mnie świecie
pełen wzruszeń
migoczących wspomnień
nim zapomnę o tobie mój miły
otul mnie jesiennym
promiennym świtem
tkliwie
żarliwie
bezwiednie
Chwilo trwaj
Efemeryczna ulotna chwilo
co w aberracji swojej piękno gasisz
przykuj do ściany nie trzepot motyla
lecz daimoniona głos dawnych łazarzy
Gnosis co szczyty transcendentalnego ładu
łamiesz w umyśle podrzędniejszej treści
demiurgiem jesteś platońskiego bata
budzącym się eonem herezji
Teozoficzna tajemnica indolentnych pneumatyków
racjonalnej myśli nie oprze się wcale
Fauście błądziłam dążeniem
stojąc spętana jak głupiec u mądrości wrót
ocierając się o sprawiedliwości korzenie
Mój mały holokaust
Przyjaciele moi gdzieście byli w ciszy
gdzie z aryjskim głosem spętanymi mowy
gordyjskie węzły zrywałam z prawicy
zmarłymi usty mówiąc tymi słowy
Przyjaciele moi gdzieście byli w nocy
gdzie skrzydła łamałam umierając w biedzie
kalekim łkaniem wołając nędzarza
aby usiadł z ułomkiem przy obiedzie
Gdzie byliście w wigilię głuchą i ciemną
gdy pierwsze gwiazdy gasną ku rozpaczy
tam gdzie cerber strzeże bram czeluści
opłatek dzieląc pośród swoich niemych braci
Przyjaciele moi gdzie byliście wielcy
gdy kajdany zrywano z krwawych stóp cierniowych
trzymając umarłą kobietę za ręce
usłyszałam głos mówiący znanymi mi słowy
Tyś łeb urwała hydrze pogrążona w otchłani
zdusiłaś centaury bez dźwięków swej krtani
z piekła ofiarę zabrałaś ze sobą
do nieba nie poszłaś lecz zwykłą polną drogą
Jesień życia
Dziadkom Ewie i Adamowi Dałek
On przygięty jak wierzba
Ona oparta o niego
Ona trzyma się ziemi
On myśli o niebie
jeszcze razem a jednak osobno
chwytają się za ręce
los ich połączył a czas rozdziela
tak doświadczeni a tak młodzi duchem
jednak skorupa jest już do odrzucenia
Ona wciąż czeka z rozerwanym wnętrzem
On czuwa nad nią w elizejskim gaju
On już od dawna ma dla niej miejsce
w tym ziemskim czy tez niebiańskim raju.
Ona to Ewa z siwym puklem włosów
doświadczona czasem i meandrami żywota
On natomiast Adam niezwykły krawiec
który otworzy jej raju wrota
Na szachownicy życia
na szachownicy życia bogini Eris wojnę toczy
nie zwycięskim mieczem warszawskiej Nike
lecz wiecznym piórem egzemplifikacji
łączy w konstelacje białe i czarne odmęty
rozlewając na nich pointylistyczne purpurowe maki
fortuna się toczy bezszelestnie i cicho
nie o bezdroża i łąki
nie o zwycięstwo w niebiańskim niebycie
ale o życie
może kruche i marne
warto pozbierać wszystkie kamienie
wszelkie obelgi i upokorzenie
aby z namysłem rozbić taflę źrenic
rozerwać kraty ludzkiego obłędu
uwolnić zmysły z szarego zamętu
i spojrzeć wokoło siebie bez cienia
marzenia
dziecięcy ideał powraca w kroplach bosych
bez złudzeń bez rosy
Mój Mount Everest
Stanąć choć raz jedyny na Mount Evereście
na szczycie oszronionej skały jak maluczki człek
nie dla chwały wyplecionej z girlandy obłoków
lecz w hołdzie ku ludzkiej ułomności
Nie szczyty są ważne ale małe ślady
można zatrzymać się i rozejrzeć wkoło
trzeba zacząć liczyć swoje bose kroki
słowa zbierać z rozsypanych wierszy
Mount Evereście
ah ileż to razy zapraszałeś mnie
na swoje kamienie
myśląc twój los odmienię
nie szczyty są ważne a moc jest w słabości
ileż to razy Mount Evereście
ileż to razy
Dom
Dedykowany Mamie Elżbiecie
Matko ojcem byłaś moim matką sumienia
gdy dzień rwący siłę mierzył duchowej boleści
odziałaś mnie w szkarłat najczystszego mienia
wskrzesiłaś niezłomność ze zwątpienia treści
Trzymałaś krzyż mój w łubinowej dłoni
ciosy męczeńskie zgniecione sowicie
w tym domu martwym gdzie buty i śmieci
zabrały dziecięctwo zabrały nam życie
Lecz czas wypełnił zgodnie z słowem twoim
zmienionym chytrze przez krętaczy
zamienił dzień poległej nadziei żebraczej
w posąg spełnienia nie odarty z treści
W ten dzień martwy dziękuję Ci za to
że żyję że żyję pomimo boleści
za siłę niezłomną zaradność talenty
za każde pióro podane z Twej ręki
Ocaliłaś mnie matko od niechybnej śmierci
gdy bicze od losu zbierałam spowite
mówiłaś że kochasz że kochasz nad życie
pod krzyżem klękniesz gdy mnie niebo wezwie
Ocalałam matko matko polskiej mowy
a teraz pomnik ci buduję z kości spiżowej
z arki przymierza i bramy światłem tlącej
za każde słowo twoje ogarkiem pachnące
Za wszystkie lekcje życia wierszem pisane
Za wszystkie słowa skrzętnie dobierane
Za nadludzką siłę wiarę dobroć miłość
Za wartość nadrzędną - Życie!
- Gdyż je Ocaliłaś! -
Święcice, Czerwiec 2015
|
|
Powrót do listy Młodych Gości Poezji
Chcesz skomentować, wyrazić opinię? Napisz:
salonik-literacki@piotrstanislawkrol.pl
|