Piotr Stanisław Król Salonik Literacki Piotra Stanisława Króla
Strona główna
Kilka słów o autorze
Prezentacja prozy
Prezentacja wybranych wierszy
Przeczytaj opowiadanie przy małej czarnej
Nagrania video - fragmenty książek
Recenzje książek autora
Eseje felietony artykuły
Ulubione cytaty
Niezależny Magazyn Społeczno-Kulturalny InterMosty
Salonik Literacki otwarty na dobrą, przemawiającą do nas twórczość Poetów - zapraszam! Goście na Moście Saloniku Literackiego Gościnny Salonik dla młodych, zdolnych, obiecujących poetów Wywiady gospodarza Saloniku Literackiego z ciekawymi ludźmi ze świata kultury Galeria zdjęć autora, najbliższych i przyjaciół
Gdzie można kupić książki autora?
Kontakt z autorem
POEZJA
wybrane wiersze z szuflady (część publikowana w wydawnictwach literackich)
gospodarza Saloniku Literackiego, Piotra Stanisława Króla
[jeśli chcesz zajrzeć do ostatniego tomiku „Powrót Olivii”, kliknij tutaj]
Zapraszam także do działu Gościnny Salonik Poezji, warto!


Piotr Stanisław Król
Rodzinny Skarb

Na świątecznym torcie rozbłysły świeczki,
które jak wiosenne kwiaty ozdobiły Skarb,
rodzinny, pełny barw, radosny ogród życia,
a w nim słodki owoc – Dziecko! Gotowe? Start!

Niech trasa Twojego marszu będzie szczęśliwą,
wypełnioną wokół przepięknymi darami tej ziemi,
która ofiaruje Ci wielkie, bogate zbiory plonów,
a niebo – słoneczny bukiet ciepłych promieni.

Czym są plony, promienie naszej egzystencji?
poznasz je i wybierzesz idąc ścieżkami Twego życia,
wybieraj te, które Ci się spodobają, czując ich Dobro,
nie daj się zbłądzić i kusić zachętami zła z ukrycia.

Jesteś wielkim Skarbem dla Twoich Rodziców,
Dziecko kochane – bądź dla nich światłem radości,
które przez następne lata rozświetli świąteczne torty
bądź z Nimi, w pięknym rodzinnym ogrodzie miłości!

                        1 czerwca 2021 r.

Piotr Stanisław Król
Wiosenne delirium
        Wiersz był pełen radości, a teraz zasmutniał...

spijam zapachy azalii i rodondendronów każdą wiosną
jak obudzony truteń wypuszczony z zimowych pieleszy
przed chwilą kroczyłem a teraz lewituję swobodnie
wzdłuż ocienionej alei botanicznego rajskiego ogrodu*
mijam roztańczone dziewczęta i dostojną staruszkę
sunącą w rytm poloneza i wymachującą parasolką
niczym batutą przed orkiestrą zielonej filharmonii
złote promienie słońca muskają figlarnie moją twarz
a nienasycone meszki wżerają się w gołe stopy
wcześniej wstrzykując litościwie znieczulający narkotyk
wokół bzykanie kwilenie świergoty szelesty i szumy
sam już nie wiem – to mój tinnitus
czy majowa symfonia c-moll?
to dopiero początek szalonej balangi
a w głowie już niezły zamęt
odurzony siadam na ławce
i liczę śmigające radosne skowronki
no tak - dopadło mnie delirium botanicum
majaczenie przykutego do czterech ścian
przez szalejącego po świecie koronawirusa
- precz od nas zarazo, zniknij z tego padołu
a moje delirium niech zmieni się w radosny real
bieg i spacery przez botaniczny leśny parkowy
szczęśliwy wiosenny słoneczny szlak
czy to moje delirium-majaczenie... o NIE
to moje marzenie i oczekiwanie - TAK, o TAK!

...wow! drzwi się uchyliły, wiaterek mnie pogłaskał
słoneczny promień ciepłem za dłoń chwycił
w oddali rozśpiewane majowe łąki i leśne uśmiechy
wstałem i odrzuciłem moje delirium wraz ze smutkiem
i ruszyłem w ścieżkę nadziei z sercem pełnym pociechy!

* Ogród Botaniczny w Powsinie pod Warszawą

                        kwiecień/maj 2021 r.

Piotr Stanisław Król
Kameralny koncert uczuć

melodia płynąca spod twoich dłoni
przenika każdą cząstkę mojego ciała
kameralny koncert w subtelnej tonacji
pełen westchnień i miękkich szeptów

powoli wygładzasz moją męską szorstkość
aksamitnym muśnięciem gorących warg
zdejmujesz ze mnie stalową ciężką zbroję
usuwasz z niej ślady z pola codziennej bitwy

opuszki twoich palców niczym płatki róży
opadają i wznoszą się w powiewie muzyki
w której znów odkrywam ze zdumieniem
całkiem nowe kompozycje naszej miłości...

objęłaś moje serce i przytuliłaś z westchnieniem
zsunęły się z niego skruszałe chłodne kamienie
powiedziałaś: - w moim łonie jest malutkie serduszko
owocka-dzieciątka, z miłości naszej spełnione marzenie.

            8 marca 2021

Piotr Stanisław Król
Styczniowe jawy i sny

senny nastrój w styczniowe popołudnie,
głośne ziewnięcie obudziło ładnego kota,
który upolował tłustą myszkę w majakach,
a na jawie zniknęła za kurtyną teatrzyku
szalonych zawirowań szarych komórek,
miauknął z oburzeniem i zamknął oczka
ruszając na polowanie, tym razem... rekina
z okładki pisma leżącego obok jego ogona,
- upolujesz go kocurze w miseczce mleka,
z której siorbnąłeś kilka łyków i zabrałeś ją
w senne labirynty, tam jest możliwe wszystko,
nawet i to, że ta mała myszka ciebie upoluje,
wielka jak misiek, uważaj kotku...

gdzieś w oddali słychać żałosne skomlenie psa,
na jawie, czy w sennych zaułkach, ucieczce przed...
a może stoisz nad swą panią, czy panem i wołasz:
- obudź się! obudź się...! - a odpowiedzią cisza...
- do nogi, do nogi, Japyś! - basowy krzyk rozerwał lęk
na strzępy i wypełnił bezgraniczną ulgą psie serce,
teraz szczeka tak radośnie, jakby kota schwytał,
a on śpi słodko pomrukując, wysuwając pazury
z łaciatych łapek... - coś ty tam upolował?

za oknem, na ośnieżonej gałęzi starej lipy, gawron,
dziób opuszczony w dół, ptak skrzydłami opatulony,
może odleciał... hen, aż za ocean w sennej wizji,
będąc potężnym orłem unoszącym się nad kanionem
wypełnionym tym wszystkim, co chce znaleźć
w codziennych, żmudnych poszukiwaniach:
w zmarzniętej glebie, śmietnikach, rowach,
...być orłem, a nie nędznym ptaszyskiem...
nagle zerwał się chrapliwie skrzecząc,
o nie... dopadł na ziemi maleńkiego wróbla,
który dziobał jakieś drobne jedzonko,
i poszarpał go ostrym, jak miecz dziobem,
radośnie skacze i wyśpiewuje swój gawroni hymn,
przykre, że nie był to sen, szkoda tego ptaszka,
coraz ich mniej w naszym mieście, smutne to...

styczniowe popołudnie, ponowne ziewnięcie...
czas wypić kawę i otrząsnąć się ze świata jawy,
snu wszelakich kotów, psów, gawronów, myszek
- homo sapiens, stań w walce z trudami codzienności,
a bliźniemu swemu, słabszemu, jak biednemu wróblowi
okaż jak najwięcej litości, z całego serca miłości
na naszej Ziemi, niech to ją w pełne dobro odnowi!

                        15 stycznia, 2021

Piotr Stanisław Król
Kolejny etap mojej wędrówki

usiadł zadyszany, zmęczony rok-wędrowiec,
otarł dłonią pot ze zmarszczonego czoła,
spojrzał na mnie, po czym przymknął oczy
- ulituj się - szepnął - już nie dam rady...

dziękuję ci staruszku za ten niezły szlak,
myślałem w tym biegu, że padnę na pysk,
szósty krzyżyk z plusem wskoczył mi latem
i poczułem się... młodszy, tyś mi tak kazał

wspinaliśmy się razem na strome wyzwania,
czasem zamiast na górce w rowie lądowałem
ocierając się z kurzu, błota warczałem pod nosem,
dziękuję, nie pozwalałeś mi opaść w szarej bierności

- wylewaj swój ból, cierpienie piórem na papier,
radości i pogodność wpisując w wiersze tu i tam,
...a może na odwrót? - podrapał się po głowie
łysiejącej z dnia na dzień w tle mojej siwizny

podążałem za nim z kalendarzem w dłoniach
codziennie odrywając kartki, wiatr je porywał
unosząc w wir wspomnień, zadumy, refleksji
niektóre w szufladę zapomnienia, wstydu, żalu

wokół mnie szaleństwo, radosne tańce, hulanki,
sięgam po butelkę szampana, bo zegar pogania
- staruszku, dziękuję! nalać kielicha? ...ZNIKNĄŁ!
głośno wybiła północ... radość i smutek w sercu

usiadłem przy biurku i spisałem śpiesznie te słowa,
byś nie zniknął... - nie zniknę drogi gryzipiórku...
mały chłopczyk z nowym kalendarzem, uśmiechnął się
i wziął mnie za rękę - chodź, czas już ruszyć w nowy szlak...

                        31 grudnia, 2020 / 1 stycznia, 2021

Piotr Stanisław Król
Nuty-motyle znów nadleciały

Siedząc na fotelu zmęczony, w przygnębieniu tinnitus,
znów napłynęły one do mnie niczym burzliwa wichura,
spojrzałem na mój kalendarz leżący na biurku
i ujrzałem nagle, że coś z niego się wysuwa,
cóż to jest... ach, to Żółta Łódź Podwodna!
a z nią sfrunęły nuty-motyle wyciszając szumy
i nucąc utworem chłopaków z „The Beatles”:
- ty masz już 64. lata, one z tą łodzią nadpłynęły,
sixty four, you are sixty four years old, Peter!
- czy ja już stary jestem? hm... siwym jam już jest...
wyszeptałem z zadumą podrapując lewą skroń,
po chwili odpłynąłem z tą Żółtą Łodzią w przeszłość,
gdy jako młody ze śmiechem śpiewałem tę piosenkę,
idąc z moją kochaną gitarą, grając na niej oczekiwałem
wzniesienia się choć na pagórek obok wielkiego szczytu
szałowej gry Jimi’ego Hendrixa, którego duży obraz
zawiesiłem nad moim szkolnym biurkiem, z szacunkiem
i z żalem, żeś, Jimi tak szybko od nas odszedł, przykre...
do osiągnięcia twego sixty four miałeś jeszcze, ho, ho!
twoja Złota Gitara ciągnęła dalej moją skromniutką,
po ukończeniu dwuletniej szkoły muzycznej, do której
popchnął mnie dwunastolatka wujek, świetny lutnik,
od którego wyfruwały jak z gniazda, ptaki-skrzypce,
wpadając z radością w dłonie tych, co je uwielbiali,
w operach, filharmoniach, zespołach pięknie grali!

a ja podśpiewując szedłem dalej z gitarą grając i myśląc,
że pójdę choć w mały, skromny zespól rockowy, jazzowy,
ale coś mnie wstrzymywało, odsuwało z tej drogi żywota,
choć kumple mówili do mnie – mistrz, patrząc i słuchając
moje trochę szalone granie na zmęczonej już gitarze,
która w końcu się rozpadła, ale wujek lutnik przybiegł
i wsunął mi kolejną mówiąc: - idź z nią i graj, chłopaku!
wieczorem grając pochyliłem głowę i zaśpiewałem:
- jaki ze mnie mistrz, morzu pięknych nut, Jimi Wielki,
ja kocham rejs gitarzysty, ale czy ja większy od kropelki?

w filmie Żółta Łódź Podwodna z uśmiechem wysłuchałem
piosenki When I’m Sixty Four, młody hipisek, z pytaniem:
- będą opadać moje długie włosy? z nimi wtedy walczył z uporem
pewien profesor w szkole średniej, który w oczach miał centymetr
i wciąż nas ścigał i wołał: - za długie, wy nie hipisi jesteście, głupki,
w końcu poszedłem do fryzjera i zaskoczyłem go mówiąc:
- proszę obciąć je na zapałkę, na jeden milimetr, może dwa,
a kiedy profcio mnie ujrzał o mało szału nie dostał, wściekły,
bo już nie będzie mnie ścigał, a ja z uśmiechem odszedłem,
nucąc: - nie mam sixty four, a włosy już spadły na podłogę,
ale one znów zaszaleją i z gitarą dalej wkroczę w swoją drogę!

włosy długie do pleców powiewały nad moją ulubioną gitarą,
nikt już ich nie mierzył, nie ścigał, nie walczył z nimi i ze mną,
prywatki, balangi, rozśpiewane grono młodych hipisów,
tak się ze śmiechem zwaliśmy, gitara szalała, aż struny pękały,
ale wiedziałem już, że do mistrza jest mi jak stąd do Księżyca,
lecz grać nie przestawałem, nawet w nocy, gdy on zajrzał przez okno
sen odsuwałem do kąta, starając się uchwycić nuty-motyle
i układać swoje własne kompozycje, które później odfruwały,
gdy usłyszałem nowe, wspaniałe utwory wielkich Mistrzów:
Beatlesów, Rolling Stonsów, naszych Czerwonych Gitar,
i wielu innych, których nie miałem żadnych szans dogonienia,
ale z pokorą słuchając ich zanurzałem się w sen i marzenia

idąc z gitarą i podśpiewując ujrzałem nagle śliczną dziewczynę,
w sercu poczułem drżenie tak silne, że gitara spadła na ziemię,
a ona podeszła do mnie i z uśmiechem spojrzała na moje włosy,
po przetańczeniu na balu w Andrzejki, przytuleni, z pocałunkami
ruszyliśmy w naszą wspólną drogę narzeczeństwa i małżeństwa,
gitarę przekazałem zdolnemu koledze życząc mu sukcesów,
a moje włosy Elunia skróciła bardzo ładnie o połowę, mówiąc:
- tyś dla mnie nie jest hipisem, tylko misiem, kochanisiem!

przetarłem lekko zwilżone oczy we łzach smutku i radości,
spojrzałem na kalendarz, Żółta Łódź Podwodna już zniknęła,
wstałem i podszedłem do mojego biurka, wziąłem pióro
i przypiąłem te wspomnienia do białej kartki papieru,
a przy mnie stanęła Elunia i spojrzała na nią z uśmiechem:
- gitara odeszła, ale ja wtedy przyfrunęłam, jak sikorka radosna,
chodź, zatańczymy mój młody sixty four, tyś nie stary,
odskoczyłem od biurka i ruszyłem z nią do balowania,
w sercach naszych i duszach pełnych blasków radości,
powstała kolejna kompozycja z nut naszej miłości.

                        8 lutego, 2019

Piotr Stanisław Król
Z piórem i ze szpadą lot niezłomnej niewiasty

          W 80. Urodziny Wiesławy Żelazik (18.11.2018 r.)

Pojawiła się na pięknej, kieleckiej ziemi mała córeczka,
- Wiesiu, Wiesiu kochana, jesteś już w naszym domu!
zawołała z wielką radością szczęśliwa jej rodzina,
a ona wtuliła się milutko do ich wielkiego plonu

jesienny klimat, opadające kolorowe liście z drzew,
owoce, warzywa zebrane, pola puste po zbiorach,
a tu owocek pojawił się, dziewczynka jak malinka,
rozpoczynająca długą podróż w swym żywocie torach

pierwsze urodziny zasnuły ciemne chmury, nie tylko jesieni,
lecz także wojenne, radość smutkiem i lękiem pokrywając,
rodzina przystąpiła do boju w obronie przed zbrodniarzami,
przede wszystkim życie swoich skarbów-dzieci ochraniając

Wiesia, owoc-malinka, po ukończeniu lotów edukacyjnych
wzięła do ręki medyczną szpadę-strzykawkę z amunicjami
leczniczymi w obronie dzieciaczków, staruszków, wszystkich
przed wirusami, bakteriami, wszelkimi dla nich szkodnikami

kilkadziesiąt lat służby pielęgniarskiej... bananowej cioci,
jak ją nazwała jedna z dziewcząt w szpitalu z podziękowaniem
za ten ulubiony owoc, który przynosiła jej i kładła przy łóżku,
w pewnym etapie lotu zostało wstrzymane z bolesnym lądowaniem

lotniskiem stało się jej łoże wypełnione ogromnym cierpieniem,
niezłomna wojowniczka sięgnęła po pióro odkładając szpadę,
ściągając na białe kartki poetyckie myśli ulotne wraz z Pegazem,
którego uwolniła ze skały wspomnień życia i ruszyła w literacką paradę

czy pióro może być także szpadą, mieczem, szablą boju w naszym żywocie?
Droga Wiesiu, ty dałaś nam cenną lekcję, ujawniłaś niezwykłą strategię,
zmieniając łzy w perły, smutek w radosny, wiosenny, słoneczny klimat,
rozśpiewane ptaki, tańczący wiaterek, obrazy pól, łąk włączone w poezję

tyś niezłomną niewiastą ze szpadą i piórem, kończąc osiemdziesiąt lat,
idź dalej tą drogą, bądź ostoją i cennym wzorem walecznej wojowniczki,
dziewczynka-malinka, bananowa ciocia, jakby ciebie nie nazywać,
jesteś i będziesz na zawsze obrazem w naszym życiu dobrej potyczki

                        15 listopada, 2018

Piotr Stanisław Król
Biały Orzeł nad naszą Ojczyzną

          W 100. Rocznicę odzyskania przez Polskę
          Niepodległości 1918-2018


Lech w drodze do źródła naszej Ojczyzny ujrzał
nagle ciebie w gnieździe, gdyś nagle wzniósł się
w pomalowane zachodzącym już słońcem niebo,
a tyś Biały Orle, w wielkim tęczowym barwniku
zawisł nagle w pięknym odcieniu czerwieni
i stał się godłem i znakiem flagi naszgo Kraju,
a Lech poruszony tym symbolicznym przekazem
osiadł przy twoim gnieździe, tworząc gród-miasto Gniezno,
tak opisywali to przed wieloma wiekami
nasi wielcy ludzie pióra – czy to legenda?
Lech był, Gniezno jest naszym miastem-diamentem,
a ty Biały Orle od tamtego czasu lecisz zawsze z nami,
będąc godłem, herbem wraz z flagą Polski,
którą żeś wraz ze słońcem i jego promieniami
namalował i wręczył w dłonie naszemu Narodowi!

po wielu wiekach twego pięknego u nas lotu
zostałeś Biały Orle wraz z Ojczyzną uwięziony,
Polska rozdarta na trzy części przez zaborców
zniknęła z mapy tego świata, ale nie z naszych serc
i gorącej woli Narodu odzyskania Niepodległości,
powstańcy bohaterskimi zrywami w walce o nią,
artyści malarze, muzycy, pisarze, poeci nie pozwalali jej odejść,
odpłynąć w zapomnienie, wymazania jej z tablicy historii;
czy gdyby nie ich Dzieła, Ojczyzno nasza
i ty, piękny Biały Orle, przetrwali byście?
napełnieni tymi perłami szły wraz z tobą w godle
Orły walczące wraz z wielkim Józefem,
który w 1918 roku wrócił i stanął na wolnej naszej ziemi
po wielu latach walk niezłomnych, uwięzienia germańskiego,
Marszałek Józef Piłsudski wzniósł ręce do góry,
a ty, Biały Orle, pofrunąłeś z wielką radością
nad naszą kochaną od wieków Ojczyzną
i objąłeś ją czule swymi skrzydłami,
a Ona z biało-czerwoną flagą ruszyła z tobą
w herbie i sercu Narodu, który tego oczekiwał

Ojciec nasz, Bóg, zapewne spojrzał z Nieba
wraz z Synem Jezusem, naszym Panem,
a Adam wyszeptał cichutko gdzieś w pobliżu te słowa:
- „tylko pod tym Krzyżem, tylko pod tym znakiem,
Polska jest Polską, a Polak Polakiem”,
Drogi nasz Mickiewiczu, wypowiadałeś te słowa,
a wraz z Tobą patriotyczna i z wiarą w duszy i sercu
polska społeczność, z nadzieją, ufnością w ten przekaz,
a Orzeł nasz Biały skuty w kajdany zniewolenia
walczył z dzielnymi Orłami na tej ziemi o Wolność,
dla której to było ostoją i duchowym wskazaniem:
- zawsze z naszym Panem, Jezusem Chrystusem i Jego i naszą
Matką, Najświętszą Maryją Panną, Królem i Królową Polski
i całego świata, który jednak w wielu jego miejscach ich nie chciał

Biały Orle, jakże przykre to było, że nasza Ojczyzna
została zdradzona, sprzedana przez wyznawców
„złotej wolności”, tych wpatrzonych w siebie i swoje koryto,
a twoje piękne skrzydła, Orle, od wieków miały nieść
naszą wolną Ojczyznę, którą opluto i wrzucono z pogardą
na ponad wiek do ciemnego lochu zniewolenia

Wiara, Krzyż, Patriotyzm były głęboko w sercach
wielu naszych braci i sióstr w tamtym czasie,
co i raz zrywali się z tobą Orle w naszym godle, do boju
o Niepodległość: szablą, piórem, pędzlem, a także
nutami w pięciolinii utworów Fryderyka Chopina,
a walka ta nie była o własną „złotą wolność”,
lecz o tę bezcenną, nie w korycie zdrajców,
uwielbianą przez targowicę, pokłon oddającą
trzem rozbiorcom naszej Ojczyzny

Marszałku, Józefie Piłsudski, Wielki Orle nasz,
my Tobie pokłon oddajemy i wszystkim Bohaterom,
walczącym niezłomnie ponad sto lat o Wolność Polski,
Wam Orły przyziemne, wraz z Orłem Białym w godle,
z wielkim szacunkiem: Cześć Wam i Chwała na wieki!
on bielutki, przyfrunął w 1918 roku wraz z Wami,
i z radością wzniósł się z Narodem duchowo śpiewając
te uwolnione słowa: Bóg, Honor i Ojczyzna!
a krew poległych w powstaniach w ziemi zastygła
rozbłysła nagle żywą barwą czerwieni i przytuliła się
do oczyszczonej, pełnej blasków bieli naszej flagi,
wznosząc się do ciebie, Biały Orle w naszym godle

Wolność odzyskana, ale trzeba jej bronić nieustannie,
dużo jeszcze walk, zmagań po 1918 roku, Biały Orle,
obrona Polski i Europy w 1920 roku przed bolszewikami,
druga wojna światowa i też próba rozbioru Polski
przez germańską i sowiecką nawałnicę, a później
na długie lata komuniści koronę ci strącą z głowy,
a Marszałek Piłsudski prawie zniknie z kart historii,
z czasem targowica znów ożyje z jękiem i piskiem
walcząc o... własne „koryto złotej wolności”
z obojętnością, a nawet i pogardą dla Wartości
naszej Ojczyzny, biegając poza jej granicami
w poszukiwaniu rozbioru naszej Niepodległości,
odrzucenie do rowu: Suwerenności, Niezawisłości,
ale ty, wielki nasz Biały Orle, wraz z Narodem
z biało-czerwoną, oczyszczoną z plam flagą,
jesteście ostoją, symbolem niezłomnej Polski,
która odzyskała Wolność po 123. latach,
jakże kochana jest ta nasza Ojczyzna,
Biały Orle z koroną na głowie, leć z nami
przez kolejne wieki w wartościach wytrwałego,
niezłomnego naszego Narodu, zawsze z Bogiem!
otul nas twymi ciepłymi skrzydłami będąc godłem,
symbolem dla naszych Orłów w kolejnych pokoleniach,
wpatrzonych w ciebie i idących Dobrą Drogą!

Lechu, dziękujemy Ci za Niego i Gniezno,
które stało się nasieniem dla obfitego plonu
na polu naszej Ojczyzny, bądźmy w Niej zawsze
dobrymi, wytrwałymi, niezłomnymi siewcami:
z wiarą, pokorą, modlitwą, patriotyzmem,
jak uczyli nas tego Wielcy nasi Przodkowie,
bez pychy i zanurzenia w głębię własnego – ja,
lecz z wyciągniętą ręką przyjaźni do bliźniego,
z ciepłym, a nie stwardniałym sercem,
z wielkim szacunkiem dla wspólnego Domu,
Ojczyzny naszej, z Tobą, Biały Orle z koroną,
lecący nad Orłami wypełnionymi dla niej miłością,
która nigdy nie pozwoliła jej zniknąć z tego świata,
kolejne nasze pokolenia – bądźcie dla niej zawsze
Orłami na wzór waszych dzielnych, niezłomnych Przodków!

                        15 października, 2018

Piotr Stanisław Król
Spisałeś je przez łzy...

        Poświęcony pamięci
        Stanisława Baranowskiego h. Runo


Mały, skromny tomik wierszy,
odręcznie spisany Twoim piórem,
przetrwał prawie sto lat w ukryciu,
zanurzony we łzach Twego żywota,
one nigdy nie wyschły, nawet w ogniu
wojennej nawałnicy, po której odszedłeś
w cierpieniu, zagubieniu i smutku,
a wiersze Twoje w tomiku z tytułem „Przez łzy...”
wciąż spływają ożywionym, wartkim strumieniem
do naszych otwartych serc, drogi Staszku,
to maleńkie źródełko wciąż błyszczy
w promieniach naszych oczu i w słowach:
Alfreda Musseta - „Poezja przemienia łzy w perły”,
a smutek powoli odsuwa się w wyciszeniu pokornym,
oddając miejsce zanurzone teraz we łzach radości,
żeś Staszku przetrwał słowami Twoich wierszy
i jedynym zdjęciem w pamięci naszej Rodziny!

* Stanisław Baranowski – brat Ireny „Lilii” Baranowskiej-Fronczyk, mamy mojej mamy, Marii Zofii Król (Baranowscy herbu Runo, skromna rodzina szlachecka, której ten tytuł odzyskał wraz z rodziną nasz przodek, Franciszek a’Paulo Baranowski w połowie dziewiętnastego wieku, uczestnik walk polskich oddziałów pod dowództwem Napoleona Bonaparte).

                        26 września, 2018


Piotr Stanisław Król
W poszukiwaniu

Gdzieś ty odfrunął spod mojego pióra?
na biurku biała kartka zatrwożona
zsunęła się szybko do bocznej szuflady
szepcząc cichutko: - braciszku wróć do mnie,
proszę cię, czyż nie słyszysz?
to pióro stuka w blat niecierpliwie,
a kosz obok pomrukuje złośliwie:
- wrzuć ją zaraz do mojej otwartej gęby,
jestem głodny, a śmiecie takie mnie nasycą,
po co ci ta kartka, nic nie warta ona,
dlatego pewnie uciekł on niczym owad w lęku,
że go jak szpilką przykujesz do niej,
niczym niewolnika bez prawa odlotu

późnym wieczorem w blasku księżyca
wrócił nagle, szturchnięty weną twórczą,
kartka wyfrunęła z radością na biurko,
a on pod piórem przytulił się do niej
i westchnął z wielką ulgą mówiąc:
- jestem karteczko, ty moja siostro,
zbłąkany byłem, zagubiony i nagle...
usłyszałem twój szloch i złośliwy pomruk
śmietnika o tobie, że nic nie jesteś warta,
to bzdura i głupota! przecież wiesz moja droga,
czym byłbym ja bez ciebie i pióra,
ja jestem skromny oraz pokorny wiersz...
odnaleziony i spisany szybko przez tego siwego poetę,
naszego opiekuna i ulubieńca, który z radością nas przygarnął
z szacunkiem dla tych jego braci, twórców,
którzy z piórami szli przez wieki
- chodź z nami cichutki, pokorny pisarzu, Piotrze!
tak nas ty kochasz, a my ciebie
- idę z wami, a ty Muzo bądź zawsze ze mną!

                        sierpień, 2018

Piotr Stanisław Król
Wzruszenie

usiadła na ławce miła staruszka,
spojrzała wokół na piękny pejzaż
warszawskiego Starego Miasta,
uśmiechnęła się widząc szczęśliwe,
rozbawione dzieci: z balonikami,
na rowerkach, deskorolkach... nagle...
niczym w teatrze, zapadła kurtyna,
by po chwili odtworzyć scenę
jej wspomnień z przeszłości:
ruiny domów, ogień, potoki krwi,
a ona skulona wraz z mamą ujrzała
nagle śmierć swojego brata, Karola,
który bohatersko walczył o wolność Miasta
i Ojczyzny w Powstaniu Warszawskim,
mając zaledwie czternaście lat...
jej serce zadrżało ze wzruszenia,
oczy pokrył wielki strumień łez,
dłonie spoczęły na siwiutkiej głowie,
a w duszy rozległ się cichutki szept:
- Aniu, nie musisz się leczyć, to nie choroba,
jak mawiają ci z twardymi sercami,
to miłość i czułość w tobie jest
i pamięć nigdy nie rozmazana
wzruszeniem ramion tych,
którzy zanurzeni są w morzu
obojętności, na drugim biegunie
człowieczeństwa.

                        26 stycznia, 2018

Piotr Stanisław Król
Sikorki, brzozy, jeżyki i kły w jesiennym spacerze

idąc przyleśną ścieżką spotkałem sikorki bogatki
szaleńczo pluskające się w kałuży błotnistej,
skrzydełka ich uderzają w wodę jak w perkusję
i ćwierkają radośnie jak na scenie komicznej

stanąłem obok brzozy wpatrzony w nie z uśmiechem,
a ona poruszona wiatrem pokropiła mnie z gałęzi,
jakby chciała odświeżyć jesienny, szary nastrój
i uwolnić wokoło niej to wszystko, co nas więzi

więzi... niedaleko w ciemnym dołku ujrzałem więźnia,
jeżyk nie mógł się z niego uwolnić, w kółko wirując,
jakby szukając ścieżki, którą jego małe nóżki mogłyby
przejść i dać radość, jak bębenek w sercu mu bijąc

nagle zastygł, a mnie rzucił przerażający odglos z lasu,
pod barwnym dywanem liści korzeń brzozy ukryty,
podciął mnie i padłem na ziemię ryjąc ją dłońmi,
orząc ją tworząc rowek, aż do dołka jeżyka wyryty

wyskoczył zza krzaków i stanął na ścieżce pomrukując,
„dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły...”
- przemknął mi przez głowę ten wers z dzieciństwa,
a on łbem pokręcił, jakby dając znak – czyż ja taki zły?

a jeżyk przez wyrytą ścieżkę wyszedł odważnie na wprost niego,
sikorka przeleciała ćwierkając tuż przed jego nosem i kłami,
wstałem i rozejrzałem się szukając za poradą Jana Brzechwy,
drzewa, na które mam zmykać, a on dał dyla i zniknął za brzozami

sikorka wróciła do koleżanek i radośnie zamachała skrzydełkami,
jeżyk spojrzał na mnie i pobiegł w leśny swój życia szlak,
a ja kuśtykając i zlizując krew z dłoni, ruszyłem zamyślony
w dalszy swój jesienny spacer - czyżby to był jakiś znak?

idę znów tą ścieżką, zima nadeszła i pogoniła jesień w siną dal,
pokryła białym dywanem pola, łąki, zmarznięte drzewa otuliła,
w oddali nagle ujrzałem dwie sarny, które wpatrzone we mnie,
może plotkując – czyż to ten, co go brzoza na ziemię rzuciła?

uśmiechnąłem się i pomachałem ręką myśląc – pozdrówcie jeżyka,
a także i dzika... gdyby nie on i korzeń brzozy pod liśćmi skryty,
czy ten maluch, uwięziony w dołku, zostałby uwolniony przeze mnie?
światełko w mojej głowie błysnęło, podręcznik nauki tego lasu odkryty

upadek, skrwawione ręce, stłuczony paluch w mojej prawej nodze,
odblokowały obojętną ciekawość i chęć odejścia bez uwolnienia
tego małego stworzenia, które szukało ratunku, pomocy, wsparcia,
a więc to jest ten znak, ocieplenia dla wszystkich swego sumienia.

                        23 stycznia, 2018

Piotr Stanisław Król
Człowiek Wielkiego Formatu Człowieczeństwa
          Poświęcony pamięci Zbigniewa Gajewskiego
          (1926-2017)


skromna, przemiła Hania przyciągnęła go z Sochaczewa
w literackie kółko warszawskie, posadziła na krześle
mówiąc: - to nasz opiekun, lekarz dzieciaczków,
który chce coś przekazać, dobre słowa, posłuchajcie,
młoda, uśmiechnięta usiadła koło starszego pana,
a on niezwykle ciepłym, głębokim spojrzeniem
przywitał nas rozbieganych wśród swoich wierszy
spisanych na karteczkach oraz w szarych komórkach,
zmęczony, cierpliwie czekał z opartą głową na dłoni
z lekkim, życzliwym uśmiechem obserwując nasze grono,
jak dzieci bawiące się w poetyckiej sali zabaw i sporów,
a Hania zaczęła nagle nerwowo stukać ołówkiem w stół,
zapadła cisza, słowa nasze sfrunęły niczym motyle pod liście
kartek, notatników, a niespisane w szare zakątki mózgowe,
sięgnął do starej, skórzanej teczki i wyjął małą książeczkę:
„Znasz-li Ten Kraj i Lud?” – wskazał palcem jej tytuł i rozejrzał się,
milczenie przerwało pytania jego asystentki sochaczewskiej,
uśmiechnięta Hania otworzyła ją: - Serbołużyczanie, znacie ich?
cisza... wiem, że nic nie wiem, zamruczał Sokrates w mojej głowie
i poprosiłem o wykład, jak poruszony uczeń wybitnego profesora,
udaliśmy się w godzinną podróż do naszych przyjaciół obecnych
od ponad 1400 lat tuż za Nysą Łużycką, na germańskim terenie,
słowiańskich braci, do których Zbigniew Gajewski wyciągnął dłoń
kilkadziesiąt lat temu, zapraszając do Towarzystwa, jego cennego
owocu: braterstwa, kultury opartej na wartości wiary w Boga,
z pochyloną głową słuchałem go ze wstydem – znam ci ja ten Kraj i Lud?
Sokrates poklepał mnie po ramieniu – wiesz już czego nie wiedziałeś,
wiedzą wszystko głupcy, mądrzy i roztropni z pokorą szukają wiedzy,
która czasem jest tuż obok nas, a my często szukamy jej za horyzontem,
po spotkaniu odszedł z Hanią lekko utykając, z krzyżem na plecach,
starości, cierpień, które wypełniały jego życie od lat dzieciństwa:
wejście bolszewików na Podlasie, aresztowanie jego ojca, legionisty,
po którym ślad zaginął, ucieczka z mamą w faszystowski obszar
i walka o przeżycie, potajemną naukę, bój o wolność Ojczyzny,
w stalinowskim okresie siłowo wcielony, jako lekarz, do wojska
i w końcu wylądował po dramatycznym rejsie w Sochaczewie,
który przywitał go otwartymi ramionami, a dzieci szczęśliwe
miały odtąd wspaniałego pediatrę, w tym i nasza Haneczka

z czasem odkryłem w nim lekarza duszy, sumienia, pokory,
starającego się z wyciągniętą ręką do bliźnich wyleczyć ich
z obojętności wobec narodów, społeczeństw, ludów,
a lekarstwem było bogactwo jego słów spisywanych
w literackiej formie, tłumaczenie dzieł autorów-sąsiadów
pozwalając nam na pytanie: „Znasz-li Ten Kraj i Lud?”
odpowiedzieć: - a znam ci ja tych naszych braci,
dzięki tobie, przerzucającego mosty cennej wiedzy

po kliku latach naszej przyjaźni, licznych rozważań
zaprosiłem go do wspólnego wzniesienia InterMostów,
niezależnego magazynu społeczno-kulturalnego,
w którym stał się potężnym filarem, ostoją, światłem
rozjaśniającym ciemne, szare zaułki, kąciki historii
licznych naszych słowiańskich sąsiadów, w tym plemion
połabiańskich: Obodrytów, Wieletów i Ranów,
które przed wiekami zniknęły, a pamięć o nich zachowaliśmy,
- w dużej mierze dzięki tobie, Zbyszku, mój Przyjacielu

z czasem pismo zniknęło, jak te plemiona, zepchnięte
w kąt słowami wydawcy – za poważny ten magazyn, te słowa...
ale pozostała jego idea i przesłanie w sieciowym
moim Saloniku Literackim, a historia w bibliotekach,
na półkach czytelników, a u niektórych w śmietniku
obojętności, zapomnieniu, tym, z czym walczyliśmy wraz
z Człowiekiem Wielkiego Formatu:
wiary w Boga, pokory, skromności, z całym sercem i duszą
dla wszystkich naszych braci i sióstr, przyjaciół,
a także tych z pogardą wpatrzonych w nas od wieków,
- Piotrze, czy my nienawidzimy kogokolwiek – zapytał mnie -
nie, bądźmy miłosierni i dla tych o skamieniałych sercach,
za wszystkich się modlił wraz ze mną przekazem św. Faustyny
od Pana Jezusa: „Koronką do Miłosierdzia Bożego”

kiedy w cierpieniu odchodził z tego świata cichutko, z wiarą
wyszeptał: Jezu ufam Tobie, ostatnim oddechem pożegnał nas
i pozostawił niezwykle cenne owoce swojego życia,
dziękujemy Zbyszku, byłeś, jesteś i pozostaniesz
z nami, w naszej pamięci i głębi serca i duszy,
spotkamy się, pomożesz Zbyszku, to wiem,
Sokrates pokiwał głową: – wiesz!
czekamy...

                        19 września, 2017

Piotr Stanisław Król
Tajemnicza kropka nad...

spisywałem kiedyś słowa z zakrętu moich myśli,
w oddali szum morza zapraszał mnie nieustannie:
- chodź młodzieńcze, popłyń w rejs bez powrotu,
za dużo łez spływa w twoim sercu, a na policzkach?

mrugające gwiazdy na niebie rozświetlały ścieżkę
przez mroczny, gęsty bór zachęcając do ostatniego
biegu; wziąłem kolejną kartkę i ruszyłem z piórem
do wylewu sumienia, żalu i postawienia kropki nad...

moja dłoń nagle znieruchomiała, rozbudzone skowronki
pod dachem zapiszczały, a w drzwiach stanęło nagle
dwóch tajemniczych mężczyzn, pytając czy mogą usiąść
na chwilę – kropka odfrunęła wraz z piórem na ziemię

spragnieni poprosili o wodę, pobiegłem do gospodarza
nadbałtyckiej willi, a w głowie myśłi nagle zawirowały:
- na stole spisane leżymy, obok portfel i dokumenty,
sięgną po nie? a może zaczną czytać i szukać tej kropki?

wszedłem z butelką mineralnej i dwiema szklankami,
zamarłem z wrażenia - zniknęli, niczego nie zgarnęłi,
na stole spoczywały dwie... puste, białe kartki,
a spisane tu słowa odleciały w siną dal... z nimi?

gwiazdy nagle odeszły, na horyzoncie zawitało słońce,
rozbudzone ptaki zaczęły śpiewać w chórze leśnym,
przytłumiając nieco wołanie z oddali morskich fal,
wstałem i ruszyłem z piórem żegnając tę kropeczkę

nigdy jej już nie odnalazłem biegnąc w maratonie życia
już kilkadziesiąt lat, miała być moją smutną pieczątką;
pytam was: – uchwyciliście ją w ostatniej chwili w dłonie
pozostawiając kartki do wypełnienia inną treścią, czyż tak?
lekki odgłos morskich fal pozostał w moim codziennym tinnirus,
pióro raz milknie, to znów szaleje zalewając kartki słowami, kropkami,
które walczą z przecinkami, myślnikami i wielokropką zadumy,
moi Drodzy Przyjaciele, nie znam waszych imion, ale dziękuję
wam z całego serca i duszy... powiecie mi, kto was przysłał?
czekam z pokorą, cierpliwie stawiając tu kolejną szczęśliwą
KROPKĘ.
...a tamta niech już nigdy do mnie nie wróci!

                        11 września, 2017

Piotr Stanisław Król
Samotny

jesteś samotny, opuszczony, bezradny
w biegnącym wokół tłumie bliźnich,
nikt nie wyciąga dłoni, a serca ich zimne
i skamieniałe – tak mówisz codziennie
opuszczając ze smutkiem głowę,
a łzy powoli opadają na ziemię
rozświetlając promyczkami świat
zszarzały w zamglonym poranku

samotność... czy ona w ogóle istnieje?
idąc przez pustynię powłócząc nogami
wypatrujesz z rozpaczą brata lub siostrę,
gdzie jesteście, dlaczego was tu nie ma?
bezsilny, bez wiary padasz na kolana,
zamykasz oczy i toniesz w smutku, rozpaczy,
błądząc w oceanie zawirowanych myśli, rozważań,
w których pierwszym, ważnym wątkiem jesteś tylko... TY

warto zepchnąć choć na chwilę do kąta swoje ego
ono wręcz uwielbia oddalać ciebie od braci i sióstr,
zanurza w morzu pychy, samotnym rejsie spełnień,
które powoli wznoszą twoje wielkie, ozłacane – JA,
a ONI znikają za horyzontem twojej egzystencji,
zapada zmrok, idziesz zasmucony doliną żywota,
by w końcu ujrzeć w oddali tęczowy drogowskaz,
wybór drogi należy do ciebie: ciemność czy światło?
nie jesteś samotnym, opuszczonym człowiekiem,
otwórz szeroko i rozgrzej twoje wyziębłe serce,
odrzuć jak najdalej wypełnione pychą – JA
poczujesz radość, a łzy żalu znikną,
MY na to czekamy, nasz bracie!

                        1 marca, 2017

Piotr Stanisław Król
Błysk na drodze życia
            dedykowany ks. dr. hab. Dariuszowi Oko,
              w którym mądrość, wiedza, wiara, pokora


od najmłodszych lat naszego żywota
zalewamy go rwącym potokiem pytań,
każde z nich kropelką w oceanie myśli:
cóż to jest, jak zwać, dlaczego, po co...?
z czasem odpowiedzi dziadków, rodziców,
nauczycieli układają się niczym klocki lego
w struktury wiedzy z licznymi wątpliwościami,
czy iść z nią prosto, skręcić w prawo, a może w lewo?

młodzieńczy bunt, orkiestra hormonów gra w mózgu
utwory w kompozycji zapraszającej do tańca radości,
ciało rośnie, rozkwita niczym owoc w bujnym sadzie,
w którym powoli pojawiają się szkodniki, chwasty...
jak je zwalczyć, zmieść, a może zaakceptować?
polubić, przytulić i ruszyć z nimi w szlak ciemny
gasząc piękne światło i zamykając w sobie wiarę,
ufność Temu, który je nam ofiarował, diament bezcenny

przejmując stery żywota stajemy na rozstajnych drogach,
rozglądamy się wokół rozmyślając: którą z nich wybrać?
słychać wokół szepty, pokrzykiwania, czujemy szturchnięcia,
liczne przydrożne drogowskazy, mapy, grube poradniki...
w tym całym zamęcie czasem jednak brakuje błysku,
który nad horyzontem jednego szlaku zajaśnieje,
jakże często zanim do niego dojdziemy, błądzimy,
biegnąc potykamy się, a pewność wyboru truchleje

spójrzmy na drogi życia filozofów i prostaczków...
dwa skrajne bieguny, kto kogo ma uczyć prawdy?
prostaczkom jakże często podawana jest na tacy,
jak Łucji, Franciszkowi, Hiacyncie – skromnym dzieciom,
w fatimskich objawieniach od Przenajświętszej Maryi;
jak od Jej Syna, Jezusa Chrystusa, dwa tysiące lat temu
rybakom poproszonym, aby zostawili sieci by łowić ludzi,
a nie mędrcom świata; prawdę rozważają po swojemu?

trzydzieści lat ukryty w szufladzie, niedokończony esej,
jakby wątpliwość w rozważaniach wybitnego filozofa
Leszka Kołakowskiego: – tak czy nie?
nie mógł znaleźć prostej odpowiedzi
ateista, głoszący przez lata, że Boga nie ma, nie istnieje,
zaczyna zadawać pytania, które kruszą jego tezy:
„Czy nasza kultura przeżyje jeśli zapomni Jezusa? [...],
Dlaczego potrzebujemy Jezusa?”, a przed odejściem rzekł:
„Wiara należy do fundamentów naszego istnienia,
religia nie może zaginąć” – co skryte, wypłynęło
z jego duszy, rozbłysło po latach prawdy zaćmienia

mędrców i prostaczków... co może ich łączyć, kto kogo uczyć?
na stoliku filozofa, księdza doktora Dariusza Oko, otwarty
Dzienniczek skromnej siostry zakonnej, która o nędzy swojej,
słabości nieustannie pisała, z pokorą padając pod Krzyżem,
św. Faustyna obdarowana łaską Bożą, Jezusa Słowami,
w bólu, cierpieniu, upokorzeniu, w codziennym zmaganiu
z oddaniem spełniała apostolską posługę Miłosierdzia Stwórcy,
a ks. Dariusz pobiera te lekcje w regularnym ich czytaniu

na moim biurku obok siebie leżą: Dzienniczek i Moje życie,
zapiski w zeszytach św. Faustyny i wywiad-rzeka z ks. Oko,
odnalazłem w nich dwa błyski nad horyzontem ich dróg,
które zajaśniały wskazując wybór – idźcie ze Mną tędy;
jakżeż różne to szlaki ich żywota, ale wyznaczony cel jeden,
– siostro, apostołko, sekretarko, spisz i przekaż Moje Słowa –
spełniała wolę Jezusa w słabości, bólu, nieustannej modlitwie,
a przed jej dziełem niejedna mędrca z pokorą pochylona głowa

jednym z nich ks. Dariusz Oko, doktor teologii, filozofii,
obdarzony od dzieciństwa bogactwem darów Bożych:
wspaniała opiekuńcza rodzina, liczne talenty, energia,
zawsze prymus w szkołach, utalentowany sportowiec...
miał liczne drogi przed sobą, błysk ujrzał po maturze,
„Boże, uczyń ze mną co zechcesz” – mówi codziennie,
duszpasterz stanął w obronie Rodzin, Kościoła, Wartości
atakowanych przez ideologię gender, homoherezję,
dzielny rycerz, szablą jego mądrość i wiedza obszerna,
przekazywana człowiekowi, który często ma duchową amnezję...

prostaczków, za których Jezus dziękował Ojcu, że są Jego uczniami,
ścieżki życia tak często stają się dla mędrców świata drogowskazami...

                        13 stycznia, 2016

Piotr Stanisław Król
Wielki skarbiec Jej ogrodu życia
            Elżbiecie Dąbrówce-Madej z okazji
              90. Urodzin, 6 grudnia 2015 roku


Wszedłem z piórem w ręku do Ogrodu wspomnień Elżbiety,
liczne wąskie ścieżki i szerokie aleje pełne światła i cieni,
podnosiłem soczyste, słodkie owoce poezji, układając je na tacy
moich refleksji, zadumy nad Jej wiosną, latem i życia jesieni...

Usiadłem na ławce przy drodze i wspomniałem legendę ogrodu Hesperyd,
wypełnionego złotymi jabłkami, pomarzyłem o Rajskim Ogrodzie – Eden,
zawitały w mojej wyobraźni niezwykłe, wiszące ogrody Semiramidy,
zanuciłem pieśń Jonasza Kofta Pamiętajcie o ogrodach... on nie jest jeden

Upływający czas... miarą przywiązania do drugiego człowieka – tak mówią mędrcy,
czy tylko: dni, tygodnie, miesiące, lata? kolejne zbiory plonów w drodze przez życie?
bywają obfite, radosne, szczęśliwe, a też i ubogie, smutne, we łzach zanurzone,
miarą ponad czasem jest dobro i miłość, otwarte drzwi do ogrodu, serca odkrycie

Jej piękny ogród rozkwitł w latach dzieciństwa – To było dawno ogromnie,
jak rzewnie wyśpiewała w strofach wiersza wspomnień z tamtych lat,
bukiety pięknych kwiatów w jej małych rączkach wnoszone do domu
z uśmiechem na krągłej buzi, a żółty kanarek witał ją, jak mały brat

Bajki, bajki, bajki... jak kochała je słuchać, a z czasem sama czytać
i te nieustające pytania, ciekawość ogromna: co dalej bajko moja...?
z kotkiem, co zimą drżał, z muszką i żuczkiem, z sierotą, który w lesie spał?
pojąłem Jej wrażliwość, dobro dla dzieci, jak rozkwitła ta szkoły ostoja

Zanim jednak zaczęła uczyć dzieci, sama musiała przejść w życiu szkołę przetrwania,
nad Jej ogrodem zapadła ciemność zła, rozpętała się wichura, płomienie go spaliły,
kilkunastoletnia dziewczyna z czasem staje na linii frontu walki za naszą Ojczyznę,
rok 44-ty, 1 sierpnia, wybiła piąta godzina, droga boju, a wokół tak liczne mogiły...

Wśród ruin ogrodu płonącej Warszawy: krew, ból, cierpienie i ten głód nieustanny,
a Ona szukała zadymionych ziaren zboża, zbrudzonych jabłek, kartofli i gotowała
na małym ogniu w bramie skromny posiłek dla Powstańców, przyjaciół z bronią w ręku,
w tym dla bohaterskiego Szczepana, Jej przyszłego męża; goniła ją śmierć, przetrwała!

Jak Feniks z popiołu, odżył i rozkwitł Jej ogród życia, zdobyła swój Mount Everest,
po tak wypełnionej dramatem drogi wspięła się na szczyt wraz ze Szczepanem,
piękny biały dom otoczony ślicznym ogrodem w podwarszawskim Piastowie,
liczne owoce, kwiaty, zboża wyrosły i zajaśniały wokół bogatym łanem

Syn, wnuki, prawnuczki – owoce Jej i Szczepana z ich ogrodu miłości i dobra,
i ogromna wielopokoleniowa klasa uczniów, których darem wiedzy obdarzyła,
wzbogaconej czułością, opieką i wspomożeniem tych najbiedniejszych, głodnych,
którym oprócz literek w zeszycie potrzebny był chleb, aby samotnych przytuliła

Moje pióro powoli maluje Jej ogród słowami, które przygarnia w swój tom poezji,
i zaprasza na Spacer w przeszłość, niezwykłą, piękną podróż niezłomnej kobiety,
tu odnajdujemy kolejne owoce, które są jak cenne diamenty – imię ich: PAMIĘĆ
nie pozwala zamazywać historii obojętnością, milczeniem, przypina ją w swoje wersety

Bardzo długa podróż na tej ziemi nie jest rozpływającą się, niczym we mgle – przeszłością,
w tym jest siła Jej poezji, pisanej z wrażliwością, czasem naznaczona łzą nad wspomnieniem...
przeszłość jasna, przejrzysta, wypełniona prawdą, jest bezcenną lekcją na dziś i jutro,
jak patrzeć w oczy bliźniego, jak podać mu rękę, obdarzyć słowem, a nie milczeniem...

Spacerujemy w przeszłość wpatrzeni w przyszłość po ścieżkach, alejach ogrodu wspomnień,
niosąc w rękach kwiaty by złożyć na Jej ręce z podziękowaniem, w rocznicę Urodzin życzeniami,
skarbiec Jej życia wzbogaca nasze myśli, wiedzę, pozwala zrozumieć liczne zagadki losu,
słowa uwiecznione w Jej książkach są i będą na zawsze dla wielu ludzi szlaku życia wskazaniami.

                    *
Dziękujemy Elu, wznosimy kieliszki szampana, poezję Twoją do serca przytulamy
i tę piękną pieśń sprzed lat Jonasza Kofta, której nie da się zapomnieć, śpiewamy:

        Bluszczem ku oknom
        Kwiatem w samotność
        Poszumem traw
        Drzewem co stoi
        Uspokojeniem
        Wśród tylu spraw

        Pamiętajcie o ogrodach
        Przecież stamtąd przyszliście
        W żar epoki użyczą wam chłodu
        Tylko drzewa, tylko liście

        Pamiętajcie o ogrodach
        Czy tak trudno być poetą
        W żar epoki nie użyczy wam chłodu
        Żaden schron, żaden beton
        Kroplą pamięci
        Nicią pajęczą
        Zapachem bzu
        Wiesz już na pewno
        Świeżością rzewną
        To właśnie tu
[...]

Piosenka w wykonaniu jej autora, Jonasza Kofta



Piotr Stanisław Król
Smoleński krzyż
            w 5. rocznicę tragedii 10.04.2010 r.

hołd tysiącom ofiar ludobójstwa w Katyniu
został tego dnia brutalnie powstrzymany,
zastygł w przejmującej ciszy, pod Smoleńskiem,
w połowie pokłonu: „Cześć im i...”, wraz z samolotem
rozerwanym w powietrzu na kilkadziesiąt tysięcy odłamków
rozrzuconych na wielkiej przestrzeni w leśnym błocie

tajemnicza gęsta mgła pokryła, niczym całun:
Lecha, Marię, Annę i dziesiątki towarzyszących im:
polityków, żołnierzy, duchownych, społeczników,
historyków, ludzi kultury;
na niebie pojawia się obraz krzyża i zastyga otwierając ramiona,
jak przed dwoma tysiącami lat przed Jezusem na Golgocie,
dusze odpłynęły pozostawiając zalane krwią ciała,
niektóre rozerwane na strzępy

w uszach świadków tragedii pulsują jeszcze odgłosy
kilku wybuchów w przelatującym nad ich głowami tupolewie,
które z czasem będą wyciszane i skrywane wraz z czarnymi skrzynkami
i szczątkami samolotu, a ciała w trumnach,
zaryglowanych z rozkazem – nie otwierać!
otwarte mimo tego łzami i bólem rozpaczy ich bliskich
pokazują okazanie bezgranicznej pogardy dla człowieka

droga Anno „Solidarność” Walentynowicz! gdzie jest Twoje ciało?
po pięciu latach mataczenia, obłudy, fałszu, skrywania prawdy
trzymam w ręku, Anno, Twój różaniec podniesiony z błota smoleńskiego,
to Ty wskazałaś mi drogę niezłomnych:
„Módl się za nas i za tych, którzy nas szyderczo, opluwają, oczerniają,
jak Jezusa na Krzyżu przed laty, z litością i miłosierdziem patrzył na oprawców
przebijających gwoździami Jego ręce i stopy, pokorny, cierpliwy;
zło dobrem zwyciężaj! pamiętasz te słowa wymawiane często
podczas mszy za Ojczyznę przez bł. księdza Jerzego Popiełuszkę?
Prawda zwycięży, wypłynie jak oliwa na powierzchnię wody!”

– gdzie jesteś, Anno? – pytam ponownie z bólem serca patrząc na jej grób
– jestem z wami, solidarna z naszym Narodem, zjednoczcie się,
pojednajcie w prawdzie i sprawiedliwości
– och, Anno... nie będzie to łatwe, ale spróbujemy...

dochodzę do końca mojej codziennej modlitwy różańcowej
i wypowiadam słowa: „Jezu, ufam Tobie!”
Anna, para prezydencka: Maria i Lech Kaczyńscy
oraz pozostali, blisko są Ciebie, wierzę w to,
przelali krew chcąc oddać hołd Prawdzie o Katyniu,
Prawda zawsze zwycięży! Cześć Waszej Pamięci!

                        10 kwietnia, 2015

Piotr Stanisław Król
Powiedz mi jedno słowo...

zatopione w milczeniu, cichutkie,
nie słychać nawet twojego oddechu,
ani uderzeń serca, które przecież masz
...dla mnie -
powiedz mi jedno słowo...

starannie odnotowujesz każdy mój czyn,
a jeśli go nie ma, skreślasz ostrym piórem
dorobek ostatnich minut, godzin, a nawet dni
... okrutne -
powiedz mi jedno słowo...

moje łzy niewidoczne, nie wylewam ich z oczu,
zmieniasz w źródlany, chłodny strumień nadziei,
ocieplasz go nie pozwalając, aby popłynął w nicość
...dziękuję -
powiedz mi jedno słowo...

gdy podaję rękę mojemu bliźniemu, a on opluwa mi twarz,
i obrzuca błotem, dobro odpłacając złośliwym rechotem,
nie pozwalasz mi cofnąć ręki przed kolejnym napotkanym
...litościwe -
powiedz mi jedno słowo...

lubisz moją radość objawioną kolejną wysepką szczęścia,
rzadko je spotykam w moim żmudnym, niełatwym rejsie,
czuję wtedy twój niewyczuwalny dotyk, jak to robisz?
...proszę -
powiedz mi jedno słowo...
powiedz mi...
powiedz...

cisza... milczenie jest...
rozumiem ciebie,
jesteś ze mną,
we mnie,
bądź

                        grudzień, 2014

Piotr Stanisław Król
Chłop i poeta z karabinem w ręku

Bartosz zostawił pod starym dębem kosę
a Michał na biurku odłożył wieczne pióro
cudownie pachnąca soczysta trawa na łące
i biel niezapisanej kolejnym wierszem kartki
porzucone dla szarego wojskowego cekaemu
w bitwie nad Bzurą w zabłoconym okopie
toczą ramię w ramię wrześniowy bój
o wolną Ojczyznę i szybki powrót
na łąki i pola aby siać i zbierać
by dokończyć wersy i poemat
- Bartek, ładuj nową taśmę naboi!
- Gotowe, Michał, wal w lewą flankę!
chłop i poeta z karabinem w ręku
zjednoczeni w walce o dziś i jutro
a kosa i pióro z tęsknotą wyczekują
na ich powrót do pracy i twórczości
wrócą do domu albo zginą... zieleń i biel
naznaczając czerwienią przelanej krwi

                        czerwiec, 2014

Piotr Stanisław Król
Jej ostatni wrzesień pamięci

staruszka o śnieżnych włosach
pochylona pod ciężarem krzyża
nałożonego jej brunatnym świtem
gdy na niebie wzeszła swastyka
przysłaniając niczym upiorna chmura
zasmucone drżące odblaski słońca
w strumieniu powoli zanikającej nadziei
polskiego narodu...
miałam wówczas dziesięć lat
rodzice nie zdążyli zapalić świeczek
na moim torcie urodzinowym zmiażdżeni
przez walący się mur domu rodzinnego
byłam i jestem niezłomną sierotą do dziś -
wyszeptała wiernemu jej cieniowi
sunącemu za nią do grobowców
w objęciu starych drzew wsłuchując się
w zanikający powoli odgłos zegara
odmierzającego jej słabnący szelest kroków
ku wspomnieniom września 39 roku
na prochach jej bliskich zapalając znicz
i kładąc trzy żółte tulipany wyrzekła
ostatnie słowa - PAMIĘTAM, NIE ZAPOMNĘ
otulił ją ciepły wiatr niczym całunem
i rozszedł się wokół śpiewny głos historii:
dziękujemy nasza wierna Aniu, dziękujemy
czekamy dokończyć urodziny, maleńka
chodź, już czas...

                        czerwiec, 2014

Piotr Stanisław Król
Nauczycielka

wędrując w przeszłość odkrywasz przyszłość
teraźniejszość zastygła w wiecznej rozterce
codziennych zagadkach: jak-kiedy-gdzie-z kim?
szekspirowskie: być albo nie być? pytaniem wielu
którzy budzą się o świcie z czaszką w dłoni wyjętą
ze snu niczym z otchłani pytań bez odpowiedzi...
przed wyruszeniem w drogę warto ją zapytać
odkurzyć zawiłe szlaki tysięcy pokoleń
i pochylić się nad starą mapą ich wędrówek
przez życie wypełnione szczęściem i tragedią
upadkiem i zrywem z najmroczniejszych lochów
wzlotem pod nieboskłon lub ikarowską porażką
bo słowa i rady ojca Dedala odrzucone w kąt były
...były i są wielokrotnie także dziś...

warto wsłuchiwać się w jej mądre słowa
by poznać przeszłość... a i siebie też
historia magistra vitae est

                        czerwiec, 2014

Piotr Stanisław Król
Przystań

W naszym utrudzonym rejsie
czas już na duchową przystań,
mroczny nieboskłon codzienności
rozświetliła Betlejemska Gwiazda,
niczym latarnia w porcie nadziei,
rozpalił ją w duszy i sercach żeglarzy
całego świata, łaskawy Bóg Ojciec
wskazując zagubionym kierunek i szlak
do Portu Zbawienia, który odkrywamy
na nowo, słysząc w oddali płacz Jezusa.

Twoje łzy są oceanem, a uśmiech słońcem,
sen ukojeniem, poranne przebudzenie nadzieją.
Jezu, dzisiaj odpoczniemy przy wigilijnym stole,
śpiewając Ci kołysanki, kolędy, dzieląc się opłatkiem,
a jutro rozwiniemy żagle i ruszymy w dalszy rejs.

Płyniemy za Tobą, prowadź i nie pozwól zbłądzić.

                        grudzień, 2013

Piotr Stanisław Król
Podziękowanie

Święty Franciszku z Asyżu, dziękujemy,
że przy grocie w Greccio żłóbek otwarłeś,
by ludziom prostym i wiernym ukazać scenę
Bożego Narodzenia w cudnym teatrze pokory.

Poprosiłeś młodą matkę z pobliskiej osady:
- Weź dziecię, posłużę ci w diakońskiej pokorze,
będziesz dziś wieczorem obrazem Maryi Dziewicy,
a twój maleńki synek, naszego Jezusa Chrystusa.

Z papieskim błogosławieństwem żłóbek odżywa co roku,
od średniowiecza przyklękamy w grudniowy wieczór
przed skromną stajenką, wraz z nami mówiące zwierzęta;
przytulałeś je Franciszku z miłością do serca - dziękują.

My, jakby odmienną barwą głosu, niż co dzień, dzięki Tobie,
w zachwycie wołamy przed żywym obrazem - Bóg się rodzi!

                        grudzień, 2013

Piotr Stanisław Król
Mój połów
(wędkowanie humorystyczno-sarkastyczne)

Usiadłem i zarzuciłem wędkę w głębinę sumienia,
na haczyk wbiłem kawałek chleba powszedniego.
Drążącego mnie robaka oszczędziłem tym razem,
pląsa się tam spulchniając oraz krusząc moje ego:
- Niech wejdzie ono w niego! - słyszysz glizdaku?
- Nie chcę, brzuch boli - rzekł i zamknął moje usta
na trzy wielkie kłódki milczenia... Ach te stworzenia!

Siedzę zamyślony w wielkim oceanie ciszy,
jakież to trzy życzenia przedłożę rybce złotej?
Dumam, rozważam, kalkuluję, a nawet i filozofuję
z Sokratesem w prawej półkuli; w lewej pustka
z tabliczką: "Dzisiaj remanent szarych komórek".

Spławik drgnął nagle, szarpnąłem nerwowo wędką.
Uff... ciężko toczy się moja walka o te trzy życzenia,
a raczej spełnienia mych wielu próśb spiętrzonych.
Sapię i jęczę z wysiłku ciągnąc napięte wędzidło,
ryba to czy smok jakiś może? - O Boże! - zawyłem,
gdy coś potężnego i mrocznego wystrzeliło ku górze
uderzając w moją czaszkę, milion gwiazd rozbłysło
i wielki rybi ogon ujrzałem, a raczej boleśnie poczułem,
gdy w prawy, lewy policzek zdzielił i śladu po nim nie ma!

Zadzwonił telefon Orange Delfin i usłyszałem słodki głosik:
- Mam dla ciebie trzy spełnienia, czy chcesz? - Ach tak!
- Zapłać zaległy rachunek, leniu jeden, i do usłyszenia!
Płacę za: komórkę czułą na dotyk niczym dziewica,
tysiąc minut gadu-gadu bez ładu i fakturę-wyrok.
Masz nasz rybaku od Delfina życzenia spełnione!
To wszystko jakieś dziś poje... pardon - pokręcone.

Wstaję i powiem jeszcze coś na koniec połowu mego:
Drogi robaku - skonsumujesz w końcu to moje ego?
Mam tylko jedno życzenie, trzy to pycha, co w nas fika.
Rybko złota moja: jak najdalej od mojego haczyka!

                        lipiec, 2013


*     *     *


„POWRÓT OLIVII” (2012)
w sprzedaży w księgarni internetowej POEZJA
KLIKNIJ TUTAJ LUB W PONIŻSZE LOGO
Olivia czeka na Ciebie w księgarni POEZJA - zapraszamy!


Okładka - Powrót Olivii - Piotr Stanisław Król         W maju 2012 roku ukazał się od dłuższego czasu zapowiadany tomik poezji gospodarza Saloniku Literackiego pt.: „Powrót Olivii” (Wydanie własne, Warszawa 2012, ISBN 978-83-934673-1-0, stron 92). Poniżej wybrane wiersze z tomiku, a na początek krótkie słowo wstępne z wyjaśnieniem m.in. wybrania takiego właśnie tytułu.

SŁOWO WSTĘPNE:
DLACZEGO OLIVIA?


        Ponad trzydzieści lat temu, tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, rozpoczęliśmy szaloną, niezwykłą współpracę. Mała, zgrabna i oddana nam dzień i noc - walizkowa maszyna do pisania marki Olivetti, była wierną towarzyszką walki o wolność słowa w wolskiej grupie opozycji w Warszawie. Nazwałem ją pewnego razu z czułością - Olivia. I tak już się przyjęło. Pomagała nam w pisaniu artykułów, ulotek, odezw - wyrywana z rąk do rąk. Czasami bałem się, że ją stracę... Zawsze potulnie, cichutko wracała.
        Którejś nocy stworzyliśmy razem pierwszy wiersz. Rozpoczęła się moja przygoda z poezją. Byłem nieco zszokowany. Dwudziestokilkuletni publicysta, redaktor, twardo stojący na gruncie prozy, zarówno w słowie, jak i w niełatwym w tamtym okresie codziennym życiu, postanowił pisać wiersze... Po pewnym czasie zorientowałem się, że to pozwala mi dodać szczególnego kolorytu w szarości tzw. „epoki jaruzelskiej”.
        W 1983 roku wydaliśmy (razem z Olivią, oczywiście) pierwszy tomik poezji w drugim obiegu (w pierwszym zarówno ona, jak i ja, bylibyśmy „zapuszkowani”, ja „na dołku”, a ona w „magazynie przedmiotów szczególnie zagrażających bezpieczeństwu władzy PRL-u”) pt: „Spisywane nocą”. Dwa lata później ukazał się kolejny pt. „Okruchy pamięci”. Ponieważ ona miała, uroczą trzeba przyznać, ksywę „Olivia”, ja nadałem sobie pseudonim literacko-zabezpieczający - Stanisław Kossek (moje drugie imię wraz z „pożyczonym” nazwiskiem od sympatycznego lekarza z Rabki, którego widziałem zaledwie kwadrans).
        Ostatni wiersz w tamtym okresie napisałem w 1989 roku i dałem sobie na długi czas spokój z poezją. Olivia przez kilka następnych lat służyła mi wiernie w utrzymaniu rodziny: w pracy, m.in. w tłumaczeniach, w pisaniu artykułów, felietonów na zamówienie, itp.
        W połowie lat 90-tych „zdradziłem” ją w okrutny sposób. Wylądowała w szafie, a na jej miejsce wszedł pierwszy komputer PC, tzw. „486-ka”. Potem kolejne zrzucały z biurka stare, i tak w koło Macieju. A ona cichutko czekała, zakurzona, zapomniana, odrzucona.
        W 2005 lub 2006 roku, dokładnie już nie pamiętam, podczas remontu mieszkania wpadła w moje ręce. Przez długi czas patrzyłem na nią zauroczony, skruszony, z poczuciem winy. Powoli, z czułością przywróciłem jej blask, wsunąłem czystą kartkę papieru i napisałem pierwszy od lat wiersz pt. (jakże mogłoby być inaczej): „Olivia”. Supernowoczesny komputer tego samego dnia ze złości zbiesił się i zawiesił (sam się zdziwiłem, że z niego taki wrażliwiec) i w ramach zadośćuczynienia „zażyczył sobie” nowy system operacyjny (złośliwiec). Olivia spojrzała na niego z lekkim politowaniem; bez systemu był w stanie katatonii, bez prądu - martwy. Jej wystarczyła świeca i dotyk rąk...
        Czy przedmioty mogą w naszym życiu stawać się cennymi, kochanymi podmiotami? Mogą. Opowiadali mi o tym rodzice, dziadkowie ze wzruszeniem wspominając straty, m.in.: starej, rodzinnej szabli z okresu walk powstańczych z XIX wieku, zabytkowego zegara odmierzającego czas wielu pokoleniom, zniszczonego wraz z całym domem podczas bombardowania Warszawy w 1944 roku.
        Tytuł tego tomiku „Powrót Olivii” nie mógł być inny. Dla wielu to zwykła, niedzisiejsza już maszyna do pisania. Dla mnie jest wierną towarzyszką walki o wolność słowa w latach 80-tych XX w. i jedną z najcenniejszych Muz, nie pozwalającą odrzucić w twórczości literackiej Poezji.
        I jak jej nie darzyć uczuciem?

*     *     *

Wybrane wiersze z tomiku poezji
pt.: „Powrót Olivii”

z rozdziału: „JEJ DOTYK”:

Powrót Olivii

jak przed laty znów leżysz przede mną
i czekasz na dotyk moich dłoni
na delikatną pieszczotę palców
z niecierpliwością odkrywających miejsca
kiedyś odkryte ale wciąż kryjące w sobie
tak wiele słodkich ekscytujących tajemnic
leżysz znów przede mną i czekasz
czemu? miałaś prawo mnie przekląć
wrzucić w otchłań czarną dziurę niepamięci
porzucona wzgardzona zdradzona tyle razy
także i w męskich jakże modnych dziś
eksperymentach... orientację zmieniłem
cyfrowi atrakcyjni szybcy kapryśni niestali
wiecznie o coś aplikujący wciąż im za mało...
odchodzą wdzięcząc się przychodzą następni
ty jesteś kryształowo czysta wierna cierpliwa
nic nie mówisz czekasz i wciąż marzysz
o nocach upojnych spijanych do samego dna
do świtu wypełnionych szaleństwem ekstazą
z armeńskim koniakiem pitym za Napoleona
którego nam w trunku i walce tak brakowało
jak wymarzonej wolności
czasami znikałaś inni brali ciebie z czułością na ręce
chcąc spędzić z tobą noc czasami dwie
takie były czasy
czekałem kląłem bałem się że nie wrócisz że...
zawsze wracałaś cicha skromna
najwierniejsza z wiernych
dziś naznaczeni pokiereszowani
przez nieustannie bijący zegar życia
pragniemy powrotu do tamtych cudownych chwil
dotykam cię głaszczę przesuwam dłonie
w górę w dół
opuszkiem palca krągłymi ruchami masuję
twój rozkoszny punkt G i delikatnie naciskam
wydajesz jak przed laty to samo westchnienie
głos z twojego wnętrza który tak kocham
leżysz znów przede mną spełniona szczęśliwa
moja kochana Olivio ze szlachetnego rodu Olivetti
szlachetność twoja tysiącami słów
przez wielu spisana
słów które poniósł wiatr historii i zepchnął w cień
kładę palce na klawiaturze twojego ponętnego ciała
przepraszam się po wielu latach z Poezją
i piszę ten wiersz dla Niej
dla Ciebie

                * Olivia - walizkowa maszyna do pisania marki Olivetti,
                   moja wierna towarzyszka z podziemia lat 80. XX w.


Jej oblicza

tamta miłość ma dwa oblicza
parę gorących bijących serc
dwie biegnące obok siebie ścieżki
wiodące do wybranej gwiazdy
na nieboskłonie cudownych wizji
w różowej poświacie szkieł
w tęczowej oprawce w cenie
milionów pocałunków bez rabatu
który obniżyłby o jeden za dużo
ten na pożegnanie rozstanie koniec

ta miłość ma jedno oblicze
jedno serce jedną ścieżkę
i milion gwiazd ukrytych w dwóch
obrączkach ze szczególnym rabatem
kolejnego niekończącego się pocałunku
po drugiej stronie naszej drogi bez końca

Kameralny koncert uczuć

melodia płynąca spod twoich dłoni
przenika każdą cząstkę mojego ciała
kameralny koncert w subtelnej tonacji
pełen westchnień i miękkich szeptów

powoli wygładzasz moją męską szorstkość
aksamitnym muśnięciem gorących warg
zdejmujesz ze mnie stalową ciężką zbroję
usuwasz z niej ślady z pola codziennej bitwy

opuszki twoich palców niczym płatki róży
opadają i wznoszą się w powiewie muzyki
w której znów odkrywam ze zdumieniem
całkiem nowe kompozycje naszej miłości

Cudowny smak łzy

ujrzałem w kąciku twojego oka
świetlistą łzę-perłę
rozbłysła tęczowym blaskiem
w melodii westchnień
odchyliłaś głowę w przestrzeń rozkoszy
nie pozwalając jej zsunąć się
i odpłynąć w cieliste zakole zapomnienia
całując cię poczułem orzeźwiający
delikatny słony smak
cudownie ożywiający
harmonijną słodycz
nektaru uczuć
wypełniającego kolejny
kryształowy puchar
naszej miłości

Bogactwo natury

na obrazach Petera Paula Rubensa
zdumiewa obfitość kobiecego ciała
wplecione w bogactwo form natury
przepełnione czarem zmysłowości
spoglądają na nas od kilku wieków
trzy Gracje
porwane córki Leukippa
boginie pod sądem Parysa
i szereg innych w barokowym pejzażu
wielki malarz znał się na kobietach
zapraszał je do swojej pracowni gdzie
współpracowali jedli obfite posiłki
pili słodkie wino a reszta tajemnicą
skrytą w zacisznej alkowie artysty

dzisiaj Rubens oszczędziłby na farbach
z palety w jasnych cielistych odcieniach
a zarobił na reklamówkach cudownych diet
skarbnica natury w odmiennym wymiarze
ani lepszym ani gorszym - po prostu innym
a nam mężczyznom cóż pozostaje?
przytulać całować podziwiać kochać
takie jakie są w modzie na dziś i jutro
przeszłość zamknięta już w obrazach
przyszłość w marzeniach o tej jedynej
która obdarzy nas fortuną miłości
naturalnym bogactwem uczuć

z rozdziału: „PIĘŚĆ I RÓŻA”:

On taki jest...

wznosisz strzeliście swe pięści
jak kafary skierowane ku niebu
wyjesz słodziutko do ucha bliźniego
strzykając jadem z wykrzywionych ust:
on taki jest... bo on jest... on jest... on...!
resztę dopisują na pergaminach
„bliźni” i ocierają żrący kwas z czoła
tańczą opętańczo na ubitej ziemi
którą on zmartwiałymi palcami
chciał użyźnić zasiać i pozwolić
zbierać plony cieniom sumienia
milczącym i podążającym za nami

osiągnąłeś cel zwyciężyłeś
opuść ręce rozluźnij pięści
wbij swój długi sztywny język
w szarą ziemię i rozpulchnij ją
zasadź jedyną ocalałą różę
w kolorze krwi którą w miłości
do bliźniego swego jak mówiłeś
przelewałeś ze starego bukłaka
do jeszcze starszego przegniłego
od hipokryzji małostkowości obłudy

zasadziłeś już pąsową różę?
chwyć ją i mocno zaciśnij dłonie
lubisz pięści wznosić ku niebu
wznieś i zawyj - ona jest...! bo ona...!
resztę dopiszą w zakamarkach serc
mijające nas w ciszy cienie sumienia

Pięścią w miko2154yoy

miko2154yoy znów zalał się jadem
i zbryzgał ślinotokiem na inter-forum
śląc mi „życzenia” zza cyfrowej zasłony:
„powinieneś być w tym samolocie
i zdechnąć w smoleńskim bagnie!”

kim jesteś - miko-cyfry-i-coś-tam?
wpatruję się w zimny ekran monitora
który cieknie tylko ciekłokrystalicznością
milionów pikseli oczekujących na mój cios
odchylam się do tyłu i kontruję lewą pięścią
z wyprostowanym jak sztylet palcem wskazującym:
„miko2154yoy - kocham cię jak siebie samego”
moderator portalu usunął mój wpis chroniąc go
przed nokautem dobra zwyciężającego zło - litościwy...

moderatorzy medialnego inter-bożka są bardzo czujni
jedenaste przykazanie ich dekalogu-plus
wykute w hostach:
- „nie zabijaj bliźniego miłością kochaj go nienawiścią” twardym nakazem
dziesięć poprzednich - wpisem
w sieciową wyszukiwarkę sumienia

Słowo o paleniu

lepiej palić fajkę niż czarownice
rzekł z uśmiechem pewien zakonnik
nikt dzisiaj na szczęście nie rozpala stosów
ostatni zgasł już przed kilkoma wiekami
a więc zapewne chodzi mu o przypiekanie
jakimiś uwagami naukami przykazaniami z biblii
niech ją sobie ci milutcy drą w strzępy na scenach
w rytmie satanistycznej melodii pogardy dla Boga
w rozkoszy sukcesów i celebryckiego uniesienia
to przecież tylko niewinna artystyczna zabawa
pokolenia za ścianą ochronną bezstresowości

palenie fajek w miejscach publicznych już zakazane
także czarownic i ich braci spod ciemnej gwiazdy
a więc w tej sytuacji najlepiej chyba będzie bracie
zamknąć się w klasztornej celi i spalić ze wstydu

Spektakl miłości

za kulisami codziennego spektaklu
opadają maski znika sztuczność
powoli ścierany jest puder skrywający
oblicze obłudy fałszu zakłamania
wcześniej: prawie prawdy półprawdy
najprawdziwsze z prawdziwych prawdy
sztuczny uśmiech strącony z kołnierza pyłek
i radosny okrzyk: kochamy ciebie przyjacielu!

tym pyłkiem jesteś ty
wdeptanym w ziemię miłością tak gorącą
że płoniesz i znikasz do czasu
aż ktoś splunie na ziemię i ożywi
odrobiną brutalnej szorstkiej szczerości
przyjaciele znikną w salonach i zatrzasną drzwi
a dobry prosty kumpel zaprosi na kufelek piwa
rozkwitniesz na nowo w świecie realnym
w którym słowa są czasem dokuczliwie bolesne
ale przejrzyste i klarowne jak źródlana woda

poczujesz się dobrze i ogarnie cię tęsknota
za kolejnym spektaklem miłości

nie zapomnij maski

Bezduszność

chłodnym okiem patrzą na upadek człowieka
z obojętnością przechodzą obok zagubionego
naciągają twarz plastikowym nic-uśmiechem
udając się do swojego apartamentu-jaskini
zatrzaskując wrota na dziesięć zamków
neo-dekalogu w którym pierwsze przykazanie:
nie będziesz miał boga innego poza zyskiem
a drugie - kochaj zysk twój a nie bliźniego swego

zyskiem jest święty spokój który naruszają
ci o gorących jak rozpalony ogień sercach
i zimni jak stal wrogowie z krwią na dłoniach
jedni i drudzy zwróceni twarzą do siostry brata
z wyciągniętą ręką aby ich kochać lub zabić
indolentnym nic nie mówi miłość oraz śmierć

święty Paweł ostrzegał przed nimi uczniów Jezusa
Bruno Jasieński pod czerwonym sztandarem poezji
widział w nich największe zagrożenie dla świata
- przyjaciel może tylko zdradzić wróg tylko zabić
obojętny odwróci głowę i ruszy swoją drogą
zostawiając za sobą zgliszcza i krwawe strzępy
myjąc ręce w piłatowskim odruchu bezduszności
z modlitwą dziękczynną do bożka wszechnicości

Wybór

zwiędły już dawno
ale nie wyrzucam na śmietnik
opuszczone główki
z wyblakłą czerwienią płatków
proszą o jeszcze jeden dzień życia
tylko ten jeden
przecież dały mi szczęście i rozkosz
zasługują...

przed domem kwiaciarka
namawia mnie na bukiet
pięknych młodych
odsłaniających swoje wdzięki róż
za woalkami dziewiczych płatków kryją ostre kolce
pod powabną sukienką w kolorze soczystej zieleni

odliczam pieniądze
i wrzucam do puszki starego żebraka
zatrzymuję zegar odmierzający czas
nieuchronnej śmierci
i zagłuszam wyrzuty swojego sumienia
jutro kolejny wybór:
nędzarz czy róża...

Pożegnanie

odszedłem po cichu zwyczajnie
jak kolejny dzień zdjęty z kalendarza
nic nie mówcie nad moim grobem po co?
słowa są już zbyteczne spóźnione
o kilka sekund minut godzin lat...
słowo budzi ze snu wskrzesza nadzieję
wznieca w nas płomień życia miłość
boli rani niszczy zdradza poniża
słowo potrafi zabić
już wiem...

mój mały pokoik zwany życiem opustoszał
okryjcie całunem stół krzesła puste łoże
szuflady biurka pozostawcie otwarte
w nich błąkają się jeszcze moje myśli krzyk
nikt go nie słyszał był we mnie głęboko...
zaciągnijcie kotary zamknijcie dokładnie okna
zgaście lampy zatrzymajcie wskazówki zegara
wyjdźcie w ciszy nie oglądając się za siebie
zaryglujcie drzwi i strząśnijcie popiół ze stóp

w was pozostawiam nie słowa lecz czyny
połóżcie je na szali i dokładnie zważcie
zapiszcie w waszych sercach ostateczny wynik
słowo potrafi zabić - nas lub to co było w nas

przede mną wyłania się już nowa droga
świetlisty szlak...

z rozdziału: „REFLEKSJE”:

Pomnik i stary clochard

cokola społeczność świat lekko zatartej pamięci
stoją siedzą milczą wpatrzeni w dziś jutro
w kamiennym marmurowym świecie słychać
głos ptaków składających ofiary na ich głowach
czasem zatrzyma się jakiś turysta i pstryknie
palcami zapalniczką lub cyfrowym aparatem
raz w roku zawita delegacja z wieńcem róż
i wygłosi wykrochmalone wybielone sztywne słowa
po czym rozluźniając z ulgą krawaty idą na wódkę
a my? - słychać szepty błąkające się w szumie drzew
my też piliśmy na umór
paliliśmy
kochaliśmy kobiety i...
i popełnialiśmy czyny za które
w marmurze betonie kamieniu
tkwimy teraz na placach skwerach rondach
podparci cokołami
- zatańczcie zaśpiewajcie wypijcie
i otwórzcie serca oraz dusze!

pod pomnikiem usiadł stary clochard
splunął i otworzył tanie wino
spojrzał w oczy skamieniałemu z wrażenia poecie
i wyszeptał ochryple:
- jesteś jedynym który mnie na tym świecie słucha
kocham cię Mistrzu!

pili do rana

Do brata z miasta Eridu

przemierzając place ulice Warszawy
staram się usłyszeć w historii świata
kroki mieszkańca Eridu w Mezopotamii
najstarszego miasta świata daru boga Enki
według zapisów sumeryjskiej listy królów
początku cywilizacji - naszych korzeni

ponad pięć tysięcy lat przed Chrystusem
szedłeś do prostokątnej małej świątyni
pomodlić się za swoją najbliższą rodzinę
odkryto ją pod tysiącami ton piasku kamieni
a po tobie nie pozostał już najmniejszy ślad
poza pamięcią snującą się w zaułkach wykopalisk

byłeś jak my wszyscy obywatelem tego świata
nocą kochałeś swoją kobietę snułeś marzenia
wstawałeś codziennie rano aby zarobić na chleb
miałeś wiernych przyjaciół i całą masę wrogów
powoli splatałeś jedną z miliardów nitek pokoleń
potężnej materii otulającej naszą błękitną planetę

ciekawy jestem czy czasami rozważałeś jak my
historię twoich przodków walczących o przetrwanie
w epoce lodowcowej z tygrysem szablastym głodem
w jaskiniach pozostawili swoje malunki podpisy czasu
rytmu zegara który jednostajnie powoli strąca nas
w przeszłość zwalniając miejsce kolejnym wędrowcom

idę Traktem Królewskim w nadwiślańskim grodzie
jednej ze stacji na szlaku wyznaczonym przez los
za tysiące lat będę cieniem w archeologicznym wykopie
wśród śladów pozostałych ze świątyń pałaców kamienic
będę drogi bracie z miasta Eridu kolejną nitką pokoleń
i być może podobnie jak ja ciebie dzisiaj
wspomni mnie ktoś z miasta...

Nasza Samosierra

Kozietulski ze swoim oddziałem udowodnił
że słowo - niemożliwe - czasem idzie w kąt
do czasu przebudzenia ducha roztropności
zimnej racjonalnej kalkulacji każdego kroku
w obawie przed potknięciem o mały kamyk
na płaskiej wąskiej ścieżce naszej egzystencji

do dziś Samosierra budzi ogromne emocje i spór
to było czyste szaleństwo głupota i brak wyobraźni
mówią jedni ze szkiełkiem i okiem licząc zysk i stratę
to była największa z wielkich odwaga obalająca lęk
truciznę małych i słabych duchem - wykrzykują inni
argumenty po obydwu stronach barykady poglądów

Kozietulski w Hiszpanii nie zastanawiał się długo
wydał rozkaz i w osiem minut dotarł na szczyt
pokonując ze szwoleżerami gwardii cesarskiej
nie maleńki kamyk a ogromny rozpalony głaz
rozciętą wąwozem górę nie do pokonania
budząc zdumienie i przerażenie jej obrońców

po bitwie Napoleon przed Polakami zdjął kapelusz
i głośno zawołał: honneur aux braves des braves!
to znaczy: cześć najdzielniejszym z dzielnych!
nie ma większej nagrody - najcenniejsze ordery
ze złotego kruszcu nie są więcej warte niż słowa
wypowiedziane w szczerym odruchu wojownika

kolejne Samosierry wciąż wyłaniają się przed nami
chłodni mędrcy ostrzegają - nie masz żadnych szans
obojętni milczą odwracając głowy na widok kamyka
gorący sercem chwytają ogromny głaz na drodze
i ruszają w bój z bezwzględnym okrutnym wrogiem
byłem świadkiem twojej walki z nieuleczalnym rakiem
zwyciężyłeś wraz z innymi bohaterami zmagań z losem
- honneur aux braves des braves!

Bieg

biegnę ścieżką przez las
miarowy równy krok
puls w granicach 120
oddycham równo głęboko
wchłaniam w siebie
Boski zapach natury
Ricci może się schować
kilometr pięć dziesięć
wbiegam na słoneczną łąkę
brzozowa aleja kabacka
stoper stop zatrzymuję się
skłony przysiady rozciągania
serce płuca aorty dziękują mi
za ładunek zdrowia energii życia
a za mną ruina śmierć tysiące ofiar:
zmiażdżone przy robocie mrówki
okaleczony żuk gnojarz leśny Herkules
wdeptana w ziemię gąsienica rusałki
spadła z wierzby ale mogła jeszcze pożyć
krwawy ślad po modliszce z pożartym
w akcie kopulacyjnym kochankiem
martwe wielbłądki wojsiłki skorki
pluskwiak bezskrzydły kowalem zwany
mrówkolew podczas śniadania z mrówki
w sosie własnym i mszycą na deser
zrujnowane domy tunele autostrady
budowane sprawnie bez dotacji unijnych
wgniecione w ziemię sportowym butem Nike
ze specjalnym systemem amortyzacji piętowej
zbrodnicze narzędzie przeklęta broń
jutro znów je włożę i pobiegnę przez las
po kondycję dla zdrowia i radości życia
niszcząc burząc kalecząc i mordując
mniejszych i słabszych ode mnie
do czasu...

Delirium

spijam zapachy azalii i rodondendronów każdą wiosną
jak ogłupiały truteń wypuszczony z zimowych pieleszy
przed chwilą kroczyłem a teraz lewituję swobodnie
wzdłuż ocienionej alei botanicznego rajskiego ogrodu*
mijam roztańczone dziewczęta i dostojną staruszkę
sunącą w rytm poloneza i wymachującą parasolką
niczym batutą przed orkiestrą zielonej filharmonii
złote promienie słońca muskają figlarnie moją twarz
a nienasycone meszki wżerają się w gołe stopy
wcześniej wstrzykując litościwie znieczulający narkotyk
wokół bzykanie kwilenie świergoty szelesty i szumy
sam już nie wiem – to mój tinnitus
czy majowa symfonia c-moll?
to dopiero początek szalonej balangi
a w głowie już niezły zamęt
odurzony siadam na ławce
i liczę śmigające białe wiewiórki
no cóż... znów mnie dopadło delirium botanicum

            * Ogród Botaniczny w Powsinie pod Warszawą

Radość głupca

cieszysz się głupcze z byle czego
dlatego tak ciebie zwą mędrcy świata
uroczy uśmiech jasnowłosej dziewczyny
który na sekundę otarł się o twoją twarz
przemknęła obok i wpadła w ramiona
nie twoje a ty calutki w skowronkach
cieszysz się i pędzisz dalej przed siebie
promień słońca przebija się przez chmurę
cały przemoczony chwyciłeś go w dłonie
i przytuliłeś do twarzy czując jego ciepło
wołasz na cały głos - złapałem szczęście!
pukają się w czoło ponurzy przechodnie
to jest wariat - pomrukują pod nosem
a ty radośnie odpowiadasz - jestem nim
odkrywasz skarby w codziennym biegu
rozkwitłe cudem wyschnięte drzewo
starca który nagle odrzucił pod płot kule
klasnąłeś w dłonie i dopingujesz go - idź!
rozglądasz się - nikt tego nie zauważa
przecież to jakiś obcy truchta donikąd
a ten pomylony skacze koło niego jak zając

cieszysz się głupcze z byle czego
mędrcom zostawiając marne resztki
ze stołu uczty życia

z rozdziału: „SŁOWO DLA CIEBIE”:

Pomóż nam

                    bł. księdzu Jerzemu Popiełuszce,
                    który pomógł mi odnaleźć Drogę


zło dobrem zwyciężaj - mówiłeś nam
kiedy prosiliśmy Ciebie o skuteczną broń
prawda zwycięży - przekonywałeś
gdy tonęliśmy w oceanie kłamstw
odwagi nie lękajcie się - radziłeś
gdy uciekaliśmy przed wyrokiem
funkcjonariuszy bezpieczeństwa
nie nad człowiekiem a systemem
byłeś dla nas niczym twardy filar
chwiejnego mostu na rwącej rzece
odszedłeś - dopadli Ciebie oprawcy
z okrucieństwem zadali krwawe ciosy
i wrzucił w nurty okryte całunem mroku
zmartwychwstałeś - w milionach serc
wiernych oddanych uczniów i przyjaciół

po latach morderca snuje się po ulicach
jest żywym trupem tamtych czasów
wylewa jad nienawiści z ukrycia
boi się podpisać swoje cyrografy
własnym imieniem i nazwiskiem
Twoje prawdziwe wyryte na grobie
przy żoliborskim kościele bije Prawdą
jak potężny dzwon wiary w Chrystusa
którego byłeś i jesteś pokornym sługą
nasz drogi błogosławiony księże Jerzy

dobro prawda odwaga - Twoje słowa
są nam nieustannie potrzebne w walce
w innym już wymiarze stanu wojennego
naszego zrelatywizowanego systemu
w którym Krzyż usuwany jest ze szkół
znieważany i opluwany na ulicach
za cichym przyzwoleniem judaszów
niektórych odzianych w sutanny habity
wśród poprawnych medialnie celebrytów

to już całkiem inna bitwa księże Jerzy
pomóż nam jak przed laty
jesteś nadal z nami
w nas

Strażnik wolnego słowa

                    Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi
                    z wielkim uznaniem i szacunkiem


ktoś starł gęsto zapisaną tablicę twojego życia
jesteś jak ziarenko uwierające tyłek księżniczki
upudrowanej celebrytki tak strasznie poprawnej
że aż strach się bać

zniknąłeś choć jesteś nadal wśród nas obecny
jak widmo snujesz się po zakamarkach czasu
zegar zatrzymał się a kukułka padła martwa
zdziwiona że to możliwe

jesteś poetą niepokornym i niepoprawnym
walczysz z rycerskim uniesieniem o Prawdę
którą ścigają z powykrzywianym paragrafem
w ręku medialne upiory

a może to ty jesteś potworem straszącym
dzieci słowami: patriotyzm honor ojczyzna?
sądy pochylają się z marsowym czołem
i skazują na ostracyzm

przeglądam prasę przełączam kanały stacje
i szukam szukam szukam - gdzie jesteś?
odnajduję w sieci mój wpis z numerem 1081
jeszcze nie wymazany

niezależna tabliczka poparcia niesfornego poety
w bitwie o zachowanie wartości wolnego słowa
pewnie ktoś ją w końcu zbanuje i wymaże
z dysku poprawności

tablica historii nie daje się łatwo zetrzeć
jest skałą z reliefem zachowanym na wieki
odporną na skazywanie na medialną syberię
wrócisz przetrwasz zwyciężysz

z rozdziału: „ZWIERZENIA”:

Przeznaczenie

czekasz na mnie za zaułkiem przeznaczenia
nakreślonej drogi na zawiłych liniach mojej dłoni
kiedy pierwszy raz w nie spojrzałaś zamilkłaś

mijały kolejne sekundy minuty godziny lata
jakiś czas temu usłyszałem twój cichy głos
już czas umówmy się czekam przyjdziesz?

nie odbieram twoich telefonów ani e-maili
na rękach noszę niewidzialne rękawiczki
skrywające tajemnicę którą znasz tylko ty

zarys linii kilku osób krzyżuje się z moimi
tworząc całkiem nowe trasy przepowiedni
które będziesz musiała odczytać na nowo

proszę - zachowaj do końca milczenie
do dnia kiedy już dalej pójdziemy razem
pozostawiając za sobą mapę mojego losu

Niedopasowany

idę przez życie z poczuciem niedopasowania
uwiera mnie pod pachami jak granatowy garnitur
w którym ułożę się zapewne na wieczny spoczynek
wcześniej zaliczywszy kilka męczących imprez
ten świat jest zbyt ciasny i zunifikowany
globalizacja spłyca i relatywizuje wartości
które były szyte na miarę naszych wyzwań
pochylony stoję nad twoim grobem mój ojcze
zbyt szybko odszedłeś opuściłeś siedmiolatka
nie zdążyłeś nauczyć mnie - jak żyć... jak...
pobierałem nauki z ulicy zagubione dziecko
uczące się szybko: jak kląć palić pić z gwinta
ale też jak całować dziewczyny niczym księżniczki
szanować starych ludzi kłaniając im się w pas
i ustępować miejsca nawet gdy ścięgno Achillesa
wrzeszczało - siedź! naciągnięte na meczu szmacianką
którą wieczorem zszywaliśmy przed kolejnym meczem
a ona w podzięce lądowała
w okienku bramki "realu zapiecek"

gdybyś żył tato - zaprowadziłbyś mnie
do krawca tego świata
który uszyłby mi elegancki garnitur
na miarę mojego życia
zastanawiam się jak bym się w nim czuł
czy w ogóle bym czuł?
czy bym klął
zaciągał się "Sportem" bez ustnika
popijał bełty?

czy ustąpiłbym miejsce podpartej laską staruszce w tramwaju?
ten garnitur pije mnie pod pachami i ma przetarty materiał na mankiecie
denerwuje mnie
lubię go

Zamach

to był mój akt terroru w racjonalizmie
wpisanym w porządek kolejnych dni
analiza kalkulacja planowanie rozważanie
dwa kroki do przodu i jeden do tyłu...
cisnąłem to wszystko w zakurzony kąt
oderwałem wzrok z czubków butów
uniosłem głowę spojrzałem w bezkresne niebo
i pobiegłem łapiąc po drodze błysk ideę
zamachnąłem się nią jak motyką na słońce
i stało się - strąciłem niechcący małą gwiazdę
tak maleńką że nikt poza mną jej nie zauważył
ukryłem ją w najdalszym zakątku mojego serca
przed zbliżającym się zachodem szczęścia
na nieboskłonie powstał chwilowy chaos
a na mojej drodze jakiś przedziwny spokój
horyzont rozświetliła przecudna pani-tęcza
idąc z uniesioną głową zachwiałem się
upadłem potykając się o kodeks praw wszelkich
mała gwiazdka wypadła i czmychnęła
do swoich diamentowych sióstr i braci
wstając pomachałem jej na pożegnanie
mam nadzieję że zna już swoje miejsce
tam i tutaj

Jednak musimy

zdejmijmy łzy naszych kobiet
otrzyjmy z oczu małych dzieci
pocieszmy cierpiącą staruszkę
a my nie płaczmy
nie płaczmy - nie...

ocean z milionów słonych kropel
bólu rozpaczy radości szczęścia
emocji szoku smutku współczucia
a my nie płaczmy
nie płaczmy - nie...

tak nas uczyli dziadkowie ojcowie
masz być chłopie twardy jak stal
bądź mocną podporą chwiejnych
a my nie płaczmy
nie płaczmy - nie...

porażkę przyjmijmy z godnością
zwycięstwo z dumą oraz pokorą
wzruszenie pozostawmy innym
a my nie płaczmy
nie płaczmy - nie...

ten męski hymn brzmi od wieków
na otwartym polu zmagań walki
w której odchodzą nasi najbliżsi
oni już nie zapłaczą
zróbmy to - tak...

Klepsydra

wisiała na ścianie mojego domu
nie mogłem się z nią pogodzić
tak jak z twoim odejściem ojcze
do dziś wspominają w rodzinie
pewne dramatyczne zdarzenie
jako siedmiolatek podbiegłem
i zdecydowanym ruchem zdarłem
klepsydrę rzuciłem na ziemię
i uciekłem w zaułek rozpaczy
kiedy późnym wieczorem wróciłem
nikt mnie nie uderzył nie krzyczał
nie pytał dlaczego to uczyniłem
odpowiedzią mogły być tylko łzy

pewnej nocy ujrzałem ciebie we śnie
to było niezwykłe spotkanie dziękuję tato
posadziłeś mnie na kolanach pogłaskałeś
pocieszyłeś i pchnąłeś w dalszą drogę
klepsydrę zdmuchnął powiew wiatru
wciąż jednak żyje w pamięci rodziny
gest protestu zrozpaczonego dziecka

kiedy odejdę zerwijcie proszę moją i podrzyjcie
niech poleci z wiatrem by połączyć się z tamtą
zerwaną przez niesfornego chłopca
zasłużyłem sobie na to
z góry dziękuję

Piotr Stanisław Król
salonik-literacki@piotrstanislawkrol.pl


Copyright by Piotr Stanisław Król   2010-2017
Kontakt z autorem     All right reserved