Piotr Stanisław Król Salonik Literacki Piotra Stanisława Króla
Strona główna
Kilka słów o autorze
Prezentacja prozy
Prezentacja wybranych wierszy
Przeczytaj opowiadanie przy małej czarnej
Nagrania video - fragmenty książek
Recenzje książek autora
Eseje felietony artykuły
Ulubione cytaty
Niezależny Magazyn Społeczno-Kulturalny InterMosty
Salonik Literacki otwarty na dobrą, przemawiającą do nas twórczość Poetów - zapraszam! Goście na Moście Saloniku Literackiego Gościnny Salonik dla młodych, zdolnych, obiecujących poetów Wywiady gospodarza Saloniku Literackiego z ciekawymi ludźmi ze świata kultury Galeria zdjęć autora, najbliższych i przyjaciół
Gdzie można kupić książki autora?
Kontakt z autorem
RECENZJE - OPINIE - REFLEKSJE


Powrót Olivii Okładka - Tętno miasta Okładka - Czy tędy na wyspy szczęśliwe...

*     *     *

O tomiku poezji
pt.: „Powrót Olivii”

Jan Rychner
LIST O SPOTKANIU Z OLIVIĄ


Irena Rybak
CZAR PRZESZŁOŚCI


Andzrej Zaniewski
STAJEMY NA ROZDROŻU I ZADAJEMY KOLEJNE PYTANIE - DOKĄD...




LIST O SPOTKANIU Z OLIVIĄ
Jan Rychner
poeta


        Przeczytałem Twój tomik wierszy, pt. „Powrót Olivii”. Na spotkaniu w Bibliotece przy Konwiktorskiej; pięknie czytałeś wybrane wiersze. Zadziwił mnie wystrój i kompozycja stolika narratora - taki jak na okładce tomiku. Bardzo skromny i wielce wymowny, wręcz zachwycający i ujmujący w swej prostej wymowie i symbolice. Brawo. Zaskoczyłeś mnie Piotrze in plus swoimi wierszami, jestem pod wrażeniem. Jeszcze nie bardzo wiem, jak ująć w słowa to co czuję, wiersze są bardzo trafne i realistyczne, a jednocześnie poetyckie i wrażliwe, czułe w słowach i ostre w wymowie. To naprawdę bardzo dobre współczesne wiersze, które są skromnie podane, jest w nich delikatna, nie przesadzona metafora, bez patosu. Zaskakujące czytelnika puenty, jak choćby w wierszu tytułowym o maszynie do pisania - Olivii.
        To już wysoka półka, wyrobiony kunszt poetycki. Dziękuję za wręczony mi tomik z dedykacją, Dziękuję za spotkanie. Pozdrawiam serdecznie, z wyrazami uznania,
Jan Rychner (poeta)
[list z 26 września 2012 r.]

Powrót do spisu treści


CZAR PRZESZŁOŚCI
Irena Rybak
poetka


        Lektura bardzo znamienna i pasjonująca. Interesująca retrospekcja dawnych dni, wagi przedmiotów w nich niezbędnych, sympatycznych wspomnień osób, cennych chwil i próba oceny zachodzących wydarzeń.
        Sądzę, iż do tej lektury będę powracać, gdyż zawarty jest w niej ogromny potencjał nadziei, wiecznego poszukiwania właściwej drogi wiodącej do zagadkowej krainy jaką jest życie toczące się wokół.
        W naszej podświadomości przeszłość ma niezwykłą moc i tzw. „Duszę”. Z biegiem lat darzymy dawne dni, przedmioty służące nam w nich prawdziwymi uczuciami życzliwości i ciepła...

Powrót do spisu treści



STAJEMY NA ROZDROŻU I ZADAJEMY KOLEJNE PYTANIE - DOKĄD...
Andrzej Zaniewski
poeta, krytyk literacki


                                                       „...zarys linii kilku osób krzyżuje się z moimi
                                                       tworząc całkiem nowe trasy przepowiedni
                                                       które będziesz musiała odczytać na nowo...”
                                                                   (Piotr Stanisław Król, „Przeznaczenie”)

        Ilekroć spotykam Piotra Stanisława Króla lub czytam którąkolwiek z jego książek - a reprezentują szeroki wachlarz gatunków literackich - natychmiast określam go w myślach prostym, lecz jednoznacznym sformułowaniem: poeta - człowiek; dobry poeta - dobry człowiek. Wysmukły, zawsze elegancki, przedwcześnie posiwiały, idący zdecydowanym krokiem wprost przed siebie... Wprost również, gdy nie oczekują go oklaski, los przestaje sprzyjać, a przyjaciele już się nie uśmiechają. I nie są to decyzje przypadkowe, nieprzemyślane, brawurowe...

        „idę przez życie z poczuciem niedopasowania
        uwiera mnie pod pachami jak granatowy garnitur..."

        Ten wiersz o znamiennym tytule: „Niedopasowany" - poświęcony pamięci ojca - bardzo zbliżył mnie do poety; zapewne również dlatego, że po stracie ojca w Oświęcimiu, pojęcie ojcostwa i ojczyzny są dla mnie niemal tożsame, wbrew przekornym, a wciąż modnym herezjom Witolda Gombrowicza. Piszę „herezja", a myślę o zamierzonej prowokacji wynikającej z wewnętrznego buntu i filozofii znakomitego pisarza.
        Pytania zadawane przez poetę są w pewnym sensie również moimi pytaniami; on pobrał nauki na warszawskim bruku, a ja w gdańskim Nowym Porcie. Pod słowami: „nie zdążyłeś nauczyć mnie jak żyć... jak" - mogłyby się podpisać miliony dzieci z wojennych i powojennych pokoleń Polaków, Europejczyków...
        Piotr Stanisław Król w większości utworów stara się ukazać tę właśnie relację: przeszłość - codzienność, historia - świat przedstawiony, otaczający cię, żywy. Realny, aktualny porządek zawsze ma swoje korzenie, mniej lub bardziej dostrzegalną genezę, początek zanurzony w ziemi, w ogniu, we mgle, niekiedy w romantycznej tradycji...

        „pod pomnikiem usiadł stary clochard
        splunął i otworzył tanie wino
        spojrzał w oczy skamieniałemu z wrażenia poecie
        i wyszeptał ochryple:
        - jesteś jedynym który mnie na tym świecie słucha..."

        Urzekła mnie filmowa dokładność i ekspresja tego obrazu, a jednocześnie przeżyłem smutek nieszczęsnego żebraka-wyrzutka-artysty przeklętego, jednego z tych, których tak często przygarniała, choć również i zabijała Warszawa, Tadeusz Paiper, Kazimierz Ratoń, Jurry Zieliński... Przypominam tylko niektóre nazwiska z długiej listy.
        Mistrz felietonu - przeczytajcie chociażby ten o Grahamie Greenie z książki „Czy tędy na wyspy szczęśliwe..." - a więc mistrz Piotr Stanisław Król proponuje nam formę felietonu poetyckiego, a może felietonu-wiersza, słusznie uznając, że głowy Robespierra i Dantona zatrzymają nas w ten sposób na dłużej przy wiklinowym koszu wyplatanym przez sprytne paluszki paryskich dziewcząt, rewolucjonistek, a zegar Majów omyłkowo nastawiony na koniec roku 2012 spróbujemy już samodzielnie przesunąć o rok, dwa, a może i więcej, w zależności od kondycji psychicznej lub poczucia humoru.
        Piotr Stanisław Król zaskakuje nas swą etyczną aktywnością, energią, konsekwencją badacza opierającej się na rzeczywistości i może dlatego jego wiersze tak ściśle przylegają do spraw, do wydarzeń nas otaczających, do historii, której już zmienić nie można. Z wyjątkową pokorą i skromnością kreśli autor swą sylwetkę grzesznika-filozofa, starającego się pomóc oczekującym, wzmocnić osłabionych, uratować tych, którzy przestali ufać własnym siłom. W wyobraźni czytelnika łączą się osobowości kapłana-celnika-grzesznika:

        „...lubię tego celnika nie zdziera ze mnie cła
        nie rozlicza nie poucza nie moralizuje
        lecz przywraca słowa które wciąż zapominam
        wpisywać w rubrykę codziennej deklaracji wiary:
        niegodnych
        zagubionych
        poszukujących..."

        Przyciągają nas wątki autobiograficzne, wiersze są przecież odłamkami lustra, w którym przegląda się autor, a poetyka jego twórczości wydaje się zależna od osobistych doświadczeń i przemyśleń. Trzy czerwone róże na tle białych arkuszy tuż obok szarozielonego korpusu maszyny do pisania marki Olivetti, wypełniają okładkę... Ileż tutaj kryje się tajemnic, uczuć, chwil szczęścia i klęsk, uśmiechów szczerych i gorzkich. Ta maszyna do pisania to ważny motyw, fragment życia najbardziej autentyczny... A obserwując twórczość współczesnych - z Krzysztofem Gąsiorowski na czele - nabieram przekonania, że narodził się kolejny wyrazisty archetyp-symbol czasów właśnie odchodzących... „Którejś nocy stworzyliśmy razem pierwszy wiersz..." - wyznaje poeta, wspominając odległe już intymne spotkania z „wierną towarzyszką walki o wolność słowa w wolskiej grupie opozycji w Warszawie".
        Wiersz poświęcony poetce, Wiesławie Żelazik, to istotny fragmet-dowód stałych pasji poety, jego nieobojętności, wrażliwości i nadwrażliwości w zderzeniach z losem, a jednocześnie odpowiedź i opowieść o tym, co dzieje się poza poezją, poza wierszami, w codziennej, realnej egzystencji. Znalazłem tam też słoneczny, jasny wiersz o uroczystości ślubnej w Raciążu, poświęcony Izabeli i Mariuszowi Basteckim, dotyczący jednego tylko dnia, a przecież uniwersalny:

        „Są takie dni w kalendarzu, zachowywane w pamięci,
        Jak rzeźba spod dłuta Michała Anioła, dzieło Mistrza.
        Zatrzymują się przed nią ludzie i rozradowani Święci,
        Z pewnością - przecież zlecił ją Bóg..."

        Wewnętrzna dobroć, umiłowanie świata i ludzi, chęć głoszenia prawdy. Piotr Stanisław Król opowiada o swych wzruszeniach, współczuje, przeżywa, stara się podnieść nas z poczucia klęski, rozgoryczenia, podpowiedzieć po co żyć.
       I oto stajemy wobec niezwykłej konieczności wyboru... Czy odliczone pieniądze, a nigdy nie mamy ich zbyt wiele, przeznaczyć na kwiaty sprzedawane przez piękną, wiosenną kwiaciarkę, czy wrzucić do puszki żebraka?

        „i zagłuszam wyrzuty swojego sumienia
        jutro kolejny wybór
        nędzarz czy róża..."

        Przekraczamy Rubikon, poezja nie jest tylko poezją, lektura nie jest tylko lekturą. W dłoni zaciskamy niklowe-mosiężne monety, stajemy na rozdrożu... I zadajemy sobie pytanie: dokąd...?

Powrót do spisu treści

*     *     *

Okładka - Tętno miasta

Recenzje książki
pt.: „Tętno miasta”

Jan Zdzisław Brudnicki
WARSZAWSKIE KLIMATY


Andrzej Zaniewski
WARSZAWA - WYSPA REALNA


Mazllum Saneja
KSIĄŻKA PAMIĘCI

(recenzja tłum. z języka albańskiego)




WARSZAWSKIE KLIMATY
Jan Zdzisław Brudnicki
krytyk literacki, varsavianista

        Jako krytyka Interesuje mnie przede wszystkim literatura, bo ona pozostaje. A ta jest w książce, podobnie jak w poprzedniej autora "Czy tędy na wyspy szczęśliwe...", bujna i rozmaita. Są w zbiorze rozbudowane nowele o dużym potencjale fabularnym, przemianach wewnętrznych bohaterów, może zasługujące na powieść? Są skróty biografii upadku lub przeciwnie - wzlotu ku górze. Bywają humoreski i małe reportaże literackie, albo wręcz anegdoty odwołujące się do jednego smakowitego wydarzenia, zbiegu okoliczności lub paradoksu. Można w trakcie lektury ucieszyć się humorem i powędrować w znane-nieznane.
        W czym rzecz? Jest to książka z kategorii varsavianistycznej. Kiedyś Zofia Nałkowska znalazła dla tego typu piśmiennictwa piękną formułę, powrotu do "nieistniejącej Warszawy". Odtwarzania realiów, klimatów, folkloru, ludzi, którzy byli i powinni pozostać, bo w jakiś tajemniczy sposób, jako prototypy istnieją, są naśladowani. Prawzorem pisarzy typowo warszawskich jest Bolesław Prus, naturalista, anegdociarz i filozof. Oprócz wymienionej już pisarki pamiętamy o Poli Gojawiczyńskiej i jej fenomenie tutejszej codzienności, tutejszego dorastania do swoich ról, Ojcem swoistego języka nazwanego wiechem i takiegoż humoru był Stanisław Wiechecki. Po wojnie dramatyczną wersję warszawską dał Marek Hłasko, a reportersko-egzystencjonalną Miron Białoszewski.
        W prozie Piotra Stanisława Króla zaistniała Warszawa okresu powojennego i późniejszego, aż do czasów nam współczesnych. Charakterystyczne w tej prozie jest ukazanie Warszawy pokoleniowej. W rozbudowanej fabule opowiadania "Roman i Julka z ulicy Bednarskiej" są i Robinsonowie warszawscy, przybysze, ludzie pokiereszowani przez historię i nowe, rozpędzające się pokolenie z uroczą Julką z pogórza. Scala się, zrasta w jeden organizm społeczność złożona z wielu środowisk, w tym z prowincji. Autor stara się objąć swoim pisarskim obiektywem wiele zawodów. Jakkolwiek przeważa punkt widzenia inteligencki, to jednak są na scenie wszystkie warstwy. Bohaterem przedniej wartości staje się menel, bezdomny, clochard warszawski, jako "Zyga Nadwiślański", jako subtelny znawca muzyki z Rynku Starego Miasta, jako złodziej kieszonkowy i w wielu innych miejscach.
        W epickiej prozie "Rok z życia Jana N." postacią centralną jest rzemieślnik, "złota rączka", poddany tajemniczej próbie losu. "Tutaj rozgrywają się historie, obok których nie mogę przejść z obojętnością" wykrzykuje w tumulcie poeta, który cierpi na chroniczny brak natchnienia, postać z tytułowej noweli "Tętno miasta". Spotkamy też, obok wielu innych postaci, malarza staromiejskiego oraz biznesmena przepoczwarzonego z cinkciarza ("Matejek, Baniuś i inni"). Ja też, znałem takiego...
        Jak łatwo się domyślić stopniowo i na różne sposoby, zostały odtworzone klimaty folklorystyczne w zakresie obyczajów, języka, muzyki, przysłów, ubiorów, podań, anegdot. W tych warunkach do "bohatera" najpierwszej wielkości urasta język, semantyka, idiomatyka opowiadań. Bo przecież dopiero po swoistym nazwaniu, dopiero po odzywkach identyfikuje się ludzi. Nadzwyczaj ważne są również nazwy miejsc, czyli topografia. Tym się najwięcej rozkoszowałem, kiedy razem z kochankami, z clochardami, z uważnym narratorem spacerowałem ulicą Bednarską, , uliczkami Starówki, , alejkami w Ogrodzie Krasińskich, obok Pomnika Powstańców Warszawy czy Mickiewicza. I tak jak każdy, kto kocha Warszawę i utożsamia się z jej tradycją, towarzyszyłem bezdomnemu konwersującemu z pomnikami, z którymi ma on o wiele lepsze kontakty niż z przechodzącymi obok ludźmi.
        Z kolei zmysłowość, miłość, erotyka odbierają postaciom schematyczność. Trudno mi cokolwiek powiedzieć o martyrologii powojennej przeciwników PRL-u, ponieważ polityką się nie zajmowałem i z takową nie zetknąłem. Natomiast zbieg okoliczności, w której złodziej kieszonkowy przesyła okradzionemu z groszy profesorowi, z którym siedział w czasie stanu wojennego w jednej celi na Rakowieckiej, grubszą gotówkę - przedni ("Portfel profesora Plato"). Wznawia się legendy warszawskiego półświatka, honornych meneli i atmosferę literatury moralnego niepokoju.
        Przy pewnej poetyckiej czułości każdy kamień bruku, murek, brama, stare podwórko, przypora mostu i miejsca zapomniane, które powinny być pamiętane - zaczynają znów przemawiać głosem żywej przeszłości.

Powrót do spisu treści


WARSZAWA - WYSPA REALNA
Andrzej Zaniewski
poeta, prozaik, krytyk literacki, V-ce Przewod. ZLP

(cyt.) "...myślę czasami, jakie to piękne i szlachetne hasła
wykuliśmy przez ostatnie wieki na frontonie gmachu
naszej europejskiej cywilizacji: równość, wolność,
braterstwo, tolerancja. Wykuliśmy je w spiżu, granitach
marmurowych tablicach. Jednak jakże często
zapominamy wpisać je w nasze serca i sumienia!"

(Piotr Stanisław Król "Czy tędy na wyspy szczęśliwe...")


        Oczekiwałem tej książki, przewidywałem, że wkrótce zostanie napisana i opublikowana. Tom znakomicie dopracowanych przemyśleń, felietonów, refleksji o tytule figurującym powyżej, w cytacie, był zapowiedzią tej właśnie prozy, w pewnym sensie odpowiadającej na pytania o cel, o sens życia, o tożsamość, o szczęście... A jednocześnie prozy ukazującej autora w perspektywie rozszerzonej, w jego literackiej pracowni, w zderzeniach i zbliżeniach z pomysłami i tematami, w scenerii najważniejszej chyba i najpełniej poznanej wyspy, z którą związał swój los - Warszawy.
        "Tętno miasta" ukazuje stolicę, jej mieszkańców i oczywiście samego autora w różnorodnych momentach historii i życia, w rozległej skali stanów emocjonalnych. Od równomiernego, ustabilizowanego pulsu, przez niespokojne migotanie komór i przedsionków, aż po stany przedzawałowe i momenty najbardziej wstrząsające. Stosuję tu terminologię kardiologiczną sądząc, że zbliżam się dzięki niej do intencji pisarza. Przecież nasz los - myślę o wszystkich związanych ze stolicą Polski - jest szczególny i niełatwy, często fascynujący, częściej zwyczajny, szokujący lub przyziemny, lecz nie jest to zwyczajność i przyziemność pospolita.
        Piotr Stanisław Król - pozornie realista - nadaje swym utworom formy przemyślane, wycyzelowane, umiejętnie dobrane do fabuły, przejrzyste dla czytelników, bo pozwalające najdokładniej ukazać znaczenie i dramatyzm opisywanych sytuacji. Są tu więc opowiadania bliskie znanym nam tradycji pisarskich ("Roman i Julka z ulicy Bednarskiej"), są opowieści typu scenariuszowego ("Siedem poranków Alfreda"), są reportaże z fragmentami jakby wyjętymi z pamiętników ("Tętno miasta"), są listy pisane szlachetną, urokliwą polszczyzną ("Kasztany zakwitły, Panie Fryderyku"). Wiele miejsca zajmują dygresje-impresje-głosy o charakterze polityczno-światopoglądowym, co stwarza nam szansę wewnętrznej dyskusji z autorem, z którym nie musimy przecież się zgadzać... A przeciwnie - otwiera przed nami możliwość polemiki, czy nawet kłótni, często przeradzającej się w konflikt samego ze sobą. To ważne, bowiem prezentując swe przekonania, poglądy idee Piotr Stanisław Król staje się jednym z nas, nie pisarzem zamkniętym z przysłowiowej wieży z kości słoniowej, lecz przechodniem z warszawskiej ulicy, podobnie jak my, zapracowanym, zabieganym i myślącym...
        Zwierzając się, spowiadając ze swych myśli o współczesności, z wyborów i decyzji codziennych, nie ukrywając wektorów politycznych-ideowych-religijnych, narrator, czy narratorzy ukazują równolegle przeżycia jakże nam znane z autopsji - rozgoryczenie, rozczarowanie, chwilami rozpacz, psychiczna depresja i smutki wywołane dewaluacją wyznawanych wartości, poczuciem klęski w sytuacji zwycięstwa... Pisarz stworzył tu obrazy o wyjątkowym, drapieżnym napięciu dramaturgicznym, na długo pozostającym w pamięci, ważne dla tych wszystkich byłych bohaterów, tchórzy i obserwatorów przeobrażeń, jakie następowały w Polsce w dwóch, trzech, czterech, pięciu minionych dekadach dziejów narodowych.
        Lektura tej książki jest więc jakby spacerem po placach i ulicach Warszawy, wśród pomników, symboli, ornamentów, rekwizytów przeszłości i teraźniejszości... Przemijanie, ciśnienie czasu, zysk i strata, bezpowrotne odejścia i nadzieje, nie płonne lecz konkretne - czytelnik ma okazję konfrontacji, bo opowiadania są tak bogate w szczegóły, że każdy odnajdzie tu fragmenty własnej przeszłości, doznań, przeżyć... Ileż to znałem par, związków, małżeństw podobnych do Romana i Julki ("Roman i Julka z ulicy Bednarskiej"). A miłości te miały finały niespodziewane, dramatyczne, szczęśliwe, radosne, gorzkie...
        Przyznam, że cenię, lubię i szanuję bardzo ważne słowa pisarzy panujących na formą utworu i językiem. Forma ta wypełnia "Tętno miasta" przyciąga mnie aktualnością tematów i sposobem ich potraktowania. Wyraźnie dostrzegam osobisty, nieobojętny stosunek autora do bohaterów, sytuacji, do mozaiki przeżyć, doznań, przygód. Wielką sztuką w prozie, wymagającą umiejętności psychologa i... talentu jest wywoływanie, tworzenie wrażenia, że opisywane sylwetki są nam znane, żyją obok nas, drzwi w drzwi i wystarczy silniej nacisnąć klamkę, aby stanąć z nimi twarzą w twarz. Czy będzie to spotkanie miłe, radosne czy gorzkie - to zależy od indywidualnych interpretacji...
        "W światłach wielkiego miasta" - podczas czytanie wciąć powracał do mnie ten motyw-tytuł filmu Charlie Chaplina, a oglądałem go pół wieku temu. A więc książka Piotra Stanisława Króla już spełniła swe zadanie, przywołując odległe spojrzenia... Czysty, piękny język przypomniał mi też obszerny krąg pisarzy, którzy poświęcili w swej twórczości wiele miejsca stolicy. A więc obok Bolesława Prusa, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Stefana Żeromskiego przywołam bliskich mi krewnych i przyjaciół: Kazimierza Brandysa - "Miasto niepokonane", Juliusza Wiktora Gomulickiego - "Zygzakiem", Tomasza Jodełkę-Burzeckiego, Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego, Ludwika Bohdana Grzeniewskiego...Kochali Warszawę, bo stała się miastem ich życia, ich losem, opisanym, wykrzyczanym niekiedy w książkach i rozmowach. I to łączy ich z Piotrem Stanisławem Królem, tamte wybitne dzieła z jego głęboko wzruszającą, mądrą prozą, delikatną i subtelną, momentami sentymentalną i gorzką lub na wskroś realną, konkretną, drapieżną... Postać Mikoły można zapewne spotkać na Centralnym... ("Mikoła z dworca rajskiego") Ubogi Alfred nadal wierzy w powrót swojej ukochanej kocicy-dyktatorki ("Siedem poranków Alfreda"). Jan N. może spotkał swe szczęście... ("Rok z życia Jana N.")
        Opowieści niezwykle filmowe, precyzyjnie opisane, ze zrozumiałą motywacją psychologiczną, istotne nie tylko dla mieszkańców stolicy...
        Archetyp wysp szczęśliwych znalazł swe realne, żywe odbicie.

Powrót do spisu treści



KSIĄŻKA PAMIĘCI
Mazllum Saneja
poeta albański, publicysta, tłumacz
(oryginał recenzji w jęz. albańskim - portal: zemrashqiptare.net)


        „Tętno miasta” to przede wszystkim książka o pamięci, pamięci o historii Warszawy, o blaskach i cieniach jej przeszłych dni, ale także poruszająca opowieść o życiu jej mieszkańców, które jak pisze autor we wstępie swojej wzruszającej powieści, mogłyby wydarzyć się w różnych zakątkach świata. Dlatego też każdy czytelnik, bez względu na miejsce zamieszkania, znajdzie w tej książce cząstkę swojego życia, cząstkę siebie samego.
        „Opisane w książce historie z życia mieszkańców Warszawy na przestrzeni kilkudziesięciu lat mogłyby wydarzyć się w różnych zakątkach świata, ale to miasto ma swoją piękną duszę, wielkie serce, niepowtarzalny klimat, które w szczególny sposób stygmatyzują tych, którzy związali się z tym miejscem na ziemi”.
        Jakże żywo związany jest twórca z mieszkańcami Warszawy. Nie tylko z ich losami, historią i wydarzeniami, ale także ze wszystkimi ich troskami, smutkami i radościami. Jakże często czytając książkę, nie sposób nie identyfikować się z jej bohaterami, nie dzielić ich trosk i radości i nie sposób nie zgodzić się z autorem, iż „Warszawa jest niczym dumna i piękna, niezłomna niewiasta. Można ją kochać do szaleństwa, poświęcać się, oddawać za nią życie. Można przeklinać i nienawidzić, ale nie można być wobec niej obojętnym”.         „Tętno miasta” nie jest rozprawą historyczną. To niezwykły i precyzyjny opis ludzkich losów (Roman i Julka, Szlachetny „Dziad”, Zyga Nadwiślański, Janek N. i Renatka, Bronek i jego grupa z podziemia, Jan Zduński, „Plato” i złodziej Maniuś-Kasa, „Koneser” ze Staromiejskiego Rynku), to w pewnym sensie obraz przeżyć samego autora, bo z każdym ze swych bohaterów związany był emocjonalnie, dzielił ich wzloty i upadki.
        Czytając tę książkę, jak na przesuwających się kadrach filmu, widzimy Warszawę tuż powojenną i lat późniejszych, miejsca przedziwne jak Stare Miasto, te wszystkie okruchy przeszłości tego miasta - dumnego monolitu. Z wielkim wzruszeniem opisuje autor miejsca upamiętniające bohaterów Powstania Warszawskiego - Park Krasińskich, tragiczną Redutę powstańczą, Starówkę, miejsca szczególne nie tylko dla niego samego - bliskie każdemu Warszawiakowi, bo w tym mieście każdy kamień woła echem minionego czasu.
        Gdy czytam tę książkę czuję bicie serca tego bohaterskiego miasta, czuję wielką miłość autora do rodzinnej Warszawy, jakże bliskiej i mnie, bo nie odtrąciła mnie tułacza, a przeciwnie przygarnęła do swego wielkiego serca.
        „Tętno miasta” to proza głęboko liryczna. Jej autor z powodzeniem stworzył znakomitą całość poetycką, bo podczas swoich wędrówek po zakątkach Warszawy z wielką czułością i wrażliwością wsłuchiwał się w tętno miasta i w przepływający przez nie czas.
        Głęboko poruszająca jest opowieść „Pałac” przywołująca nie tylko historyczną postać generała Józefa Zajączka, ale również bohaterów poległych tragicznie pod Smoleńskiem rok temu - kolejne w dziejach polskich ofiary Katyńskiej ziemi.
        Ja, tak jak autor przekonany jestem, że miasto, naród bez pamięci zginie. Zginie także jego kultura. „Są takie miejsca przedziwne..” - często powtarza autor i przywołuje pamięć o Małym Powstańcu ze Starówki, o Smoleńsku, Powązkach, Koperniku, Chopinie... Wie, że nie można zapomnieć o minionych czasach. Pochylmy się i pokłońmy im głęboko razem z nim.

Powrót do spisu treści


*    *    *
Okładka - Czy tędy na wyspy szczęśliwe...

Recenzje książki
pt.: „Czy tędy na wyspy szczęśliwe...”


Stanisław Stanik
NA WYSPACH HULA-GULA


Jan Siwmir
GWIAZDY DLA NIELICZNYCH


Andrzej Zaniewski
KRÓLEWSKA PODRÓŻ


Janka Graban
NA WYSPY SZCZĘŚLIWE


Jan Zdzisław Brudnicki
KRASNE, MIĘDZY ROMANTYZMEM A POZYTYWIZMEM
(fragment)


"Gwiazda Polarna" Nr 11/2008
dział: "Biesiada Kulturalna", str. 15
NA WYSPACH HULA-GULA
Stanisław Stanik


      Przed laty jeden ze znanych polskich kabaretów rozsławił szczęśliwe wyspy Hula-Gula. Ich nazwa miała wyrażać perspektywę nieosiągalną, daleką. Teraz Piotr Stanisław Król, znany warszawski felietonista, oddaje do rąk czytelników książkę "Czy tędy na wyspy szczęśliwe..." O jakich wyspach marzy, jakie ma na myśli? Szczęśliwe? Tak. Nieosiągalne dla wyobraźni? Może. Ale o tym po kolei.
      Najpierw warto poznać kulisy zabrania się Piotr Króla za felietonistykę. We wstępie do książki tak opisuje swą przygodę z tym gatunkiem: "Rok 1989 to był czas euforii, byłem człowiekiem szczęśliwym w szerokiej masie szczęśliwych ludzi, którzy zachłysnęli się wymarzoną, z takim utęsknieniem wyczekiwaną wolnością. Spełniło się to, o czym pisałem ja i wielu innych publicystów, o czym marzyły całe pokolenia rodaków. Czy dotarliśmy wówczas do "wysp szczęśliwych?". Warte rozważenia i rozwikłania jest to metaforyczne pytanie.
      Przez kilka "wyzwolonych" po 1989 r. lat Piotr Król nie sięgał po pióro felietonisty, aczkolwiek zawsze miał je w pogotowiu jako dziennikarz i artysta. Teraz przyznaje, że: "Gdy mocno stanąłem na nogach, powróciłem do pisania felietonów do różnych pism, bogatszy o własne doświadczenia, bardziej w roli obserwatora spotykanych na mojej drodze ludzi, zjawisk społecznych, niż futurysty, marzyciela i wizjonera lepszego świata. I odnajdowałem "okruchy szczęścia" tam, gdzie nawet nie zdawałem sobie sprawy, że w ogóle mogą istnieć. Zacząłem zauważać ludzi, dla których te okruszki, ziarenka szczęśliwości były jak cenne diamenty lśniące w szarym popiele własnego życia." Piękne to słowa!
      Cóż za wyspy szczęśliwe odwiedza literacki i filozoficzny przewodnik, poeta, prozaik i publicysta Piotr Stanisław Król? Może są to wyspy Haxleya, może Boba Dylana, którym marzyły się wielkie obszary nowej, powszechnej szczęśliwości, a może filozoficznych uniwersalistów, nawet z epoki New Age. Nie jest najistotniejsze, kogo obierzemy za patrona felietonów Króla, bo on zachowuje tożsamość i osobowość w postaci nietkniętej. Chce być i jest zawsze sobą, człowiekiem o wielkiej tolerancji, a zarazem o wielkich horyzontach myślenia.
      Felietonista Król prowadzi na "wyspy szczęśliwe" ludzi samotnych, odrzuconych, chorych, z marginesu, skomplikowanych, nieakceptowalnych i w tej komplikacji dziwnych. Tylko pióro, a może wyrozumiałość czy nawet zrozumienie tych ludzi przez Króla, pozwala widzieć całą rzeczywistość w jednej płaszczyźnie wytłumaczenia, współczucia i sensu. Felietonista, może jako poeta, a może jako podpatrywacz, sięga głębiej do psychik jednostek i do praw rządzących społeczeństwami. To jest jego bilet do "wysp szczęśliwych".
      Zdawałoby się, że są one odległe, gdy autor prowadzi na nie ludzi dotkniętych chorobą, dysfunkcją, słabością organizmu. Król działa i pisuje do organu Związku Niewidomych w Warszawie. Wydawać by się mogło, że jako człowiek pełnosprawny (moja uwaga - skąd Stanikowi to przyszło "pod pióro"? Nie wiem...) patrzy na ludzką chorobę czy słabość z dystansu, oglądowo. Tymczasem - nie, to właśnie on prowadzi ludzi słabych na "wyspy szczęśliwe". Jego bohaterami są: Edgar Degas, wielki malarz francuski, który tracił wzrok wraz z upływem lat, Mozart czy Graham Green, który cierpiał na epilepsję. Co więcej - nawet chorzy psychicznie: Swedenborg, Hoelderlin, Kniaźnin, Strindberg, Witkacy, Lechoń, Stachura znajdują u Króla wytłumaczenie swoich słabości i jednocześnie apologię wielkości. Król jest w swojej tolerancji, a zarazem pochwale wspaniałomyślny, mądry.
      A o czym pisze Król z "wysp szczęśliwych" na naszym podwórku, z warszawskich opłotków? Na przykład widzi sztukę, przechodząc stołeczną Starówką obok koncertującego tercetu. Dociera do niej przez osoby przypadkowo napotkane, np. jadąc w 2003 roku autokarem na Galę Literacką w Muzeum Nałkowskich w Wołominie. Dociera do polskich, a nie tylko warszawskich historii przez rozmowy, domowe lektury, kwerendy w bibliotekach. Króla podróże wszerz i w głąb są cały czas celowe, mają pokazać świat ludzi słabych, chorych, oczekujących pomocy. Przykładem tej postawy jest relacja w felietonie "Przepraszam za ten dodatkowy chromosom", w której czytamy: "Ten felieton dedykuję małemu chłopcu z warszawskiego autobusu linii 168 i wszystkim dzieciom, które miały pecha otrzymać od natury JEDEN chromosom za dużo". Słabością w organizmie chłopca jest porażenie syndromem Downa. Właśnie słabość, chromanie są przewodnią ideą wskazującą kierunek myślenia i rozważania Piotra Króla w tym tomie.
      Książka nie tylko traktuje o zdrowiu, jego ratowania i podtrzymywania ludzi w dobrej kondycji psychicznej, gdy zaczyna szwankować. To także książka o podróżach, o świecie, gdzie mieszają się kultury i istnieje potrzeba zachowania równowagi fizycznej i duchowej. O swoich podróżach, nie tyle geograficznych, co wyobrażeniowych, pisze tak: "Jak z pewnością Czytelnicy mogli zauważyć, podróże wirtualne nie mogą równać się w wielu wypadkach z tymi rzeczywistymi. Ale ich niezaprzeczalną zaletą jest mobilność i błyskawiczne przemieszczenie się w czasie i przestrzeni. Skok spod piramidy Cheopsa do Muzeum Brytyjskiego dla poszerzenia wiedzy i obejrzenia tego, co dumny Albion zdążył swego czasu buchnąć sprzed nosa Egiptowi? Nie ma problemu, parę kliknięć myszką i już jesteśmy u celu. A więc klikamy i wędrujemy po wirtualnym świecie dalej".
      Tak oto z wyobraźni i kontaktu osobowego snuje się historia Piotr Króla, historia o tyle ciekawa, że jakby otwierała nowy rozdział w polskim felietonie. Mieliśmy felietony polityczne Stefana Kisielewskiego, felietony humorystyczne i satyryczne Hamiltona, felietony towarzyskie Krzysztofa Mętraka, teraz jakby otwierała się perspektywa na świat widziany z podróży (jak u Elżbiety Dzikowskiej i Toniego Halika), przy tym ze skierowaniem myśli i tendencji na postawę humanitarną, ludzką, opiekuńczą, co kiedyś było programem politycznym, a teraz dobrze byłoby, gdyby stało się praktyką.

Powrót do spisu treści


"Własnym Głosem" nr 71/2008
GWIAZDY DLA NIELICZNYCH
Jan Siwmir


      Istnieje w pedagogice i psychologii taki pogląd, według którego im bardziej i dłużej dziecko jest chronione i rozpieszczane tym bardziej ma potrzebę unurzania się w błocie, wyłupienia oczu zwierzątku domowemu czy podstawienia nogi przypadkowemu przechodniowi. Sporo w tym racji i zdrowego rozsądku. Wyobraźmy sobie bowiem nas samych otoczonych permanentną chęcią zaspokajania naszych nawet najdzikszych zachcianek, zasypywanych bez przerwy pocałunkami albo wysłuchujących ciągłego szczebiotania jacy jesteśmy wspaniali. W pierwszej chwili wydaje się nam, że jest to wizja cudownej wymarzonej szczęśliwości. Nic z tego. Ja już wiem - zagłaskać można na śmierć. Taka już jest natura ludzka: sens swego człowieczeństwa realizuje poprzez gonienie króliczka, a nie złapanie go i zachowanie na wieki. Piotr Stanisław Król też dobrze o tym wie. Nie poucza nas, nie moralizuje i nie pragnie zbawić świata za wszelką cenę. Zabiera nas po prostu na swoje małe wysepki szczęśliwości, pokazuje jak w szarym świecie ludzie znajdują królicze nory oddechu od codziennej rutyny i walki o przetrwanie. Ucieczki w muzykę, literaturę, malarstwo, marzenia. Ale nie tylko, także ucieczki do... innego człowieka. Bardzo poruszył mnie "Mały kącik literata". Może dlatego, że tyle w dzisiejszych czasach zawiści, podłości, krytykanctwa, intryg. A przecież kontakt z innym człowiekiem, jak to zaznacza Autor, to nie zawsze przytulenie się do niego, ale niejednokrotnie długie i namiętne spory, kłótnie, dyskusje po świt, z których bardzo często wyrasta coś co potrafi przetrwać lata - przyjaźń i dzieła mogące wnieść w nasz świat dużo dobrego. Innym obrazem, który silnie do mnie przemówił jest "Krzyś". Poruszająca opowieść o miłości... rujnującej życie. Tak, właśnie - rujnującej. Płaczemy nad oddaniem jakie prezentuje bohater, nad jego poświęceniem się, aż do samounicestwienia. Dla kogo, albo czego? Dla idei. Marek wymyślił sobie ideę brata, a kiedy ten umarł nie potrafił niczym i nikim go zastąpić. Wielkość, bohaterstwo? Czyżby? Zraniona żona, odepchnięci przyjaciele, ból jaki zadawał całemu swemu otoczeniu. Jego wybór, można powiedzieć. No cóż , samobójstwo też jest wyborem. Tylko czy bohaterstwem? Mam wątpliwości.
      Autor chyba też. Odnoszę wrażenie, że obu nas łączy umiłowanie złotego Arystotelesowskiego środka. Wszelkie ekstrema wiodą na manowce. A takie przymioty jak poświęcenie, empatia, miłość i współczucie mogą niejednokrotnie zawieść dokładnie tam, gdzie ich zaprzeczenie. Wybory, przed którymi stawia nas życie nie zawsze są łatwe, ale czasem warto zastanowić się co się dla czego poświęca. Tak jak ks. Jan Twardowski. Poszedł świadomie drogą, którą każdy z nas pewnie uznałby za trudniejszą, ale on swoją decyzją nikogo nie skrzywdził.
      Kolejnym fascynującym wątkiem w tej książce jest pokonywanie własnych słabości, a nawet czynienie z nich atutu wspierającego geniusz. Ileż zawdzięczamy takim ludziom! To oni, borykając się z własną ułomnością, szaleństwem dają światu najwięcej. Nie poddają się, bo to jest pójście na łatwiznę, dezercja. Podobnie jak Autor chętnie przeczytałbym wiersze, których Sylvia Plath nie zdążyła przenieść na papier. Też bowiem opowiadam się za życiem, nie za śmiercią.
      Na koniec chcę powiedzieć o tym, co mało kto docenia w dzisiejszej literaturze - o niezwykłym ciepłym humorze Autora, przejawiającym się nie w zjadliwości, ale w zgrabnych pointach, barwnym języku skojarzeń czy uwrażliwieniu na słowo, z całym jego bagażem dwuznaczności i osadzeniem w kontekście innych słów, wywołującym ciąg oryginalnych skojarzeń. Forma i treść nie zgrzyta, ale tańczy argentyńskie tango, a czytelnik przez chwilę może poczuć woń pąsowej róży, trzymanej przez Autora w zębach. "Czy tędy na wyspy szczęśliwe..." to nie drogowskaz, ani, zaryzykuję stwierdzenie, nie filozoficzne pytanie, lecz raczej nakreślony ręką Mistrza obraz, którym powtarza za O. Wilde'm: "Wszyscy leżymy w rynsztoku, ale niektórzy z nas sięgają po gwiazdy". Istotnie, nieliczni sięgają. Tacy jak Piotr Stanisław Król.
Powrót do spisu treści


Zamiast Wstępu...
KRÓLEWSKA PODRÓŻ
Andrzej Zaniewski


"...wciąż stał na przystanku i żegnał mnie podniesioną ręką.
Wokół niego była pustka. Jakby był na swojej własnej,
tylko jemu znanej, niewidzialnej wysepce. Szczęśliwej?"

(Piotr St. Król - "Czy tędy na wyspy szczęśliwe...")

      Tytuł książki, będący przecież pytaniem, może wprowadzić nas w błąd. Autor bowiem nie odpowiada i nie wyjaśnia - jak i gdzie odnajdujemy swe wyspy szczęśliwe - a jedynie ukazuje własne, indywidualne odkrycia-odsłony chwil szczęśliwych "na wyciągnięcie ręki", blisko nas, obok, a często są to zachwyty nad spełnieniem i radością innych, nad szczęściem, które tylko podglądamy. A jednak autor - wrażliwy, wyczulony, uważny obserwator rzeczywistości wciąż wierzy, że istnieje recepta, kamień filozoficzny, rozstajna droga, skąd już tylko krok do osobistego szczęścia, które kojarzy i łączy dość ściśle z pojęciem wolności, równie zresztą złożonym, rozchybotanym i wieloznacznym. Czytam znakomicie skomponowane felietony i przeżywam te właśnie uczucia, wrażenia z ich lektury, które Piotr Stanisław Król zaprogramował z pełną przecież świadomością, świetnego dziennikarza i pisarza.
      Jestem szczęśliwy, cieszę się i uśmiecham sam do siebie, że mogę przeczytać je w spokoju i zastanowić się, rozejrzeć po tej bogatej i słonecznej wyspie, na którą dotarłem, dzięki uprzejmości i wyraźnemu zaproszeniu jej twórcy. Bo Piotr Stanisław Król stworzył tu swe małe królestwo.
      Felietonistów jak wiadomo w Polsce nie brakuje, a każde szanujące się pismo chce mieć chociaż jednego stałego autora, błyskawicznie reagującego na wydarzenia z różnych dziedzin życia, który odpowiada w ten sposób na wątpliwości czytelników. Trzeba tu powiedzieć otwarcie, że Piotr Stanisław Król swym poszukiwaniem drogi na wyspy szczęśliwe wytyczył sam przed sobą zupełnie odrębną mapę poszukiwań, niż większość rodzimych felietonistów, ukazujących w satyrycznej, groteskowej scenerii wady i zalety współczesności. Ich złośliwość, zjadliwość, szyderczy chichot, sarkazm, ironia, chęć zniszczenia przeciwnika - wszystkie te cenione przez niektórych redaktorów cechy aktywnych dziennikarzy w twórczości Piotra Stanisława Króla są nieobecne. A to zjawisko wyjątkowe i przyznam, że nie znam obecnie innego autora felietonów, który podniósłby poprzeczkę aż tak wysoko, rezygnując z ataków, z szyderstwa, z poniżania, z jakże efektownej pogardy wobec myślących inaczej. Sądzę, że wybór takiej właśnie drogi wynika z konsekwentnego założenia etycznego: szukając wysp szczęśliwych nie krzywdź i nie poniżaj innych. To bardzo szlachetna decyzja, wynikająca właśnie z głębokiego poczucia niezależności, wolności i solidarności ze światem. I dzieje się tak, chociaż nasz przewodnik w drodze na wyspy szczęśliwe zatrzymuje się, przystaje, rozważa, niekiedy odpowiada wprost... Cóż, wiemy, że wyspy szczęśliwe znajdują się na wyciągnięcie ręki, lecz jakże trudno niekiedy podnieść dłoń przytłoczoną zakupami, dźwigającą ciężary, bagaże, łupy. A i grunt nie jest pewny, i trudno niekiedy przewidzieć, czy to już wyspa, czy tylko kolejny tęczowy miraż.
      Czytam i zastanawiam się, co odróżnia twórczość Piotra Stanisława Króla od tych felietonów, które czytałem przedwczoraj, wczoraj, dzisiaj w tej olbrzymiej masie pism... A więc... Nie są pisane w celach chwilowych, doraźnych, na zamówienie. Czytelnik zawsze odnajdzie w nich klucz-symbol-pretekst pozwalający dostrzec temat szerzej, uniwersalnie, ponadczasowo.
      Zachwyca, czy raczej wzbudza szacunek dopracowanie tekstu, pisarska rzetelność, wykwintna i elegancka forma tworząca wrażenia, że ten właśnie felieton został napisany dla kulturalnego, mądrego czytelnika, z wyrobionym poczuciem smaku artystycznego, literackiego, czyli właśnie dla ciebie.
      Treść, fabuła tych drobnych przecież utworów osadzona jest w realnej rzeczywistości, a jeżeli nawet wyobrażonej, to fachowo, konkretnie opisanej. Są to teksty niekoniunkturalne i oryginalne, odwołujące się do przebogatej przeszłości, do dorobku całej naszej cywilizacji. Osoba, fakt, wydarzenie z przeszłości okazują się nagle ważne i dziś, i czytelnik dopowiada sobie sam przesłanie, glossę do swej teraźniejszości, a może i przyszłości.
      Najbardziej jednak przyciąga do tych mini-arcydziełek uczuciowa otwartość ich autora, szczerość w wyrażaniu myśli, autentyzm przeżyć. Bo też Piotr Stanisław Król przeżywa losy swych bohaterów bardzo emocjonalnie, co wyczuwa się od razu już po kilku zdaniach. I w tych jakże sugestywnych opisach odnajdujemy na nowo sylwetki Grahama Greena, Sylwii Plath, Edgara Degasa, Władysława Reymonta i jego zapomnianego dziś lekarza Dobroczyńcy, znanej z Radia Maryja Madzi Buczek lekceważąco potraktowanej przez Kazimierę Szczukę, a także przypadkowo spotkanego w autobusie chłopca z zespołem Downa.
      W swym wyjątkowo żarliwym stosunku do świata autor przypomina mi romantyków, a może i jest w znacznym stopniu romantykiem, ufając, że rzeczywistość stanie się lepsza dzięki intelektualnej pracy pisarzy, poetów, artystów, cudownych i przeważnie biednych szaleńców... Odczytuję te wyznania, zwierzenia, niedopowiedzenia i myślę, że powstały z najgłębszej wewnętrznej potrzeby tworzenia, z konieczności zapisywania myśli i uczuć, z przekonania, że pomogą nam odnaleźć wyraźny, jasny cel - wyspę szczęścia.
      Czytam felieton za felietonem i już wiem: to jest poezja, niektóre z nich pisane są jak wiersze... Uniwersalny narrator prowadzi czytelnika przez pełną ornamentów, cieni i blasków kompozycję, aż do pointy, zawsze celnej i efektownie zamykającej utwór. W tych małych dziełach dziennikarskiej i pisarskiej sztuki zwraca uwagę przejrzystość formy, jasność i precyzja wypowiedzi, psychologiczne i socjologiczne umotywowanie wydarzeń. Odczucia czytelników zostały tu zaplanowane przez autora zgodnie ze znajomością psychologii, a także zasad schopenchauerowskiej erystyki. Przypominają mi się dziełka Boya, Hamiltona i ulubionego przeze mnie Alka Wieczorkowskiego.
      I jeszcze jeden punkt ważny, a może bardzo ważny, a bezbłędnie wyróżniający twórczość Piotra Stanisława Króla z pomiędzy setek felietonistów. Pamiętam, doskonale pamiętam niemal każdy z przeczytanych tekstów, a tamte gdzieś poznikały przyprószone pyłem i zasnute mgłą... Na pewno i na szczęście autor nie jest ostatnim romantykiem jakiego znam, zgromadził bowiem wokół siebie wielu nieobojętnych, niezwykłych poetów, prozaików, twórców, którzy wierzą, że chociaż wokół panuje drapieżny kapitalizm, to w ludzkich sercach pozostało dość miejsca na marzenia, tęsknotę, miłość, chęć niesienia pomocy... I to też jest twoje wielkie zwycięstwo Piotrze...
      Przypominam sobie, że przed wieloma laty też nosiłem muszki, a jedna z nich miała kolor "głębokiej butelkowej zieleni". Jak dawno? Nie pamiętam...

Powrót do spisu treści


Magazyn "INTEGRACJA" Lipiec-Sierpień Nr 4/2008 (91)
NA WYSPY SZCZĘŚLIWE
Janka Graban


        Zachęcam do przeczytania wyboru 23 felietonów z dorobku Piotra Stanisława Króla, wydanych przez oficynę Komograf, pod tytułem "Czy tędy na wyspy szczęśliwe..." Jest to lektura dobra na każdą porę roku. Wybór utworów publikowanych przez lata w prasie przełamuje schemat opisywania rzeczywistości, m.in. naznaczonej niepełnosprawnością. Zmusza do myślenia i głęboko wzrusza. Błogosławiona to wrażliwość.

Pan w zielonej muszce

        Ciepłe, letnie popołudnie. Przystanek autobusowy na warszawskim Wilanowie. Czas nie ma zupełnie znaczenia, tak jak i miejsce. Takie zdarzenie może rozegrać się na każdym przystanku, placu, w sklepie czy zaraz za rogiem. Wszędzie możemy spotkać pana w zielonej muszce niepasującej do reszty stroju. Uwagę autora felietonu przykuł człowiek na przystanku, który wyglądał "niewyraźnie", choć nie dało się opisać dlaczego. Rzucała się w oczy wspomniana zielona muszka pod szyją. Podchodził do czekających na autobus i zadawał pytanie, po którym ludzie robili wielkie oczy i oddalali się od pytającego. W końcu padło i na naszego autora...
        - Czy z tego przystanku można dotrzeć na wyspy szczęśliwe?
        - Nie sądzę - odparł bez zastanowienia zapytany. - Tutejszy rozkład jazdy nie przewiduje takiej trasy.
        To wspomnienie po latach wróciło jako pytanie do czytelników, którym książka wpadnie w ręce. Zwracam uwagę, że znak zapytania nie został postawiony ani w tytule utworu, ani całego tomu. Mamy za to wielokropek (s. 40). Oczywiście jest to świadomy zabieg nie tylko artystyczny. Proponuję przeczytać utwór kilkakrotnie, bo pytanie jest siłą rzeczy wpisane w tytuł, ale skłania do refleksji i do dywagacji na temat tego, co jest normą, co szaleństwem, a co błyskiem geniuszu. A wtedy wszystko nabiera sensu.

Nie trzeba się bać

        W samym środku lata i wakacyjnych wypadów felieton "Rozmyślania przy stole wigilijnym" (s. 56) wydaje się nieaktualny. W trakcie lektury pierwszych czterech akapitów miałam wrażenie taniego sentymentalizmu. Pomyślałam nawet: "co ten Król wypisuje?". Może za blisko podszedł do czytelnika? Powodem mogła być właśnie opisywana samotna Wigilia. A jednak zaraz autor złapał dystans i podzielił się swoimi skarbami.
        Po lekturze tego felietonu staniecie się bogatsi o poruszającą historię rybaka, który spacerował po plaży z Jezusem, zadając mu zasadnicze pytania. Podobne pytania nasuwają się człowiekowi w trudnych chwilach życia. Gorąco polecam tę opowieść zainspirowaną historią umieszczoną pomiędzy ogłoszeniami parafialnymi z tablicy ogłoszeniowej na dziedzińcu przykościelnym w podwarszawskiej miejscowości. Ma moc terapeutyczną.
        Jako bonus przyjmijcie napomnienie poety Brunona Jasieńskiego o tym, kogo należy się naprawdę bać. Wcale nie przyjaciół (najwyżej zdradzą), ani wrogów (najwyżej zabiją). Ja już wiem kogo. Jeśli przeczytacie, to też się dowiecie. A chodzi o to, aby nie bać się niczego.

Pytania bez sensu

        Najbardziej poruszył mnie utwór napisany w 2003 r. do kwartalnika "Retina". Wtedy nosił tytuł "Pytania o sens". Obecnie ten tytuł jest podtytułem utworu "Krzyś" (s. 65). "Napisanie go poprzedzone zostało wieloma rozmowami - wyznaje autor. Zadawaliśmy sobie pytania o sens bezgranicznego poświęcenia się dla drugiego człowieka w sytuacji beznadziejnej (...). Historia wzbudziła silne emocje i wiele dyskusji".
        Jest to utwór najbardziej nasycony emocjami, także narratora, bo to raczej opowiadanie niż felieton. Czytałam je w warszawskim tramwaju linii 22, a Izy ciekły mi ciurkiem. Zadałam sobie natychmiast pytanie: Czemu płaczesz? W końcu w utworze dzieje się samo dobro, i to w najwyższej formie, bliskie ideałowi. Jest to jednak nie do uniesienia, łzy lecą same. Bohater utworu - Marek w potocznym rozumieniu - zmarnował życie. Ale może uratował swoją duszę? Dzięki niemu niepełnosprawny brat żył dłużej, niż mu pisali lekarze, bo był kochany. Dał najlepszy dowód na to, że dobrze czuł i pojmował braterskie oddanie.
        W życiu najważniejsze są pytania. Tylko niektóre z nich są bez sensu. Najważniejsze to umieć odróżniać jedne od drugich.

Odwaga motyla

        Z reguły nie czytuję wstępów (głównie odautorskich), ale tym razem uprzedzam, że bez przeczytania słów "Od autora" (s. 11) tracimy wiedzę o tym, co jest wspólne dla osób z niepełnosprawnościami, które często stają się bohaterami utworów, i pisarza.
        Mottem wypowiedzi Piotra Stanisława Króla jest sentencja mistyka i przewodnika duchowego o. Antoniego de Mello. "Szczęście jest jak motyl. Ścigaj je, a umknie ci / Usiądź spokojnie, a spłynie na twoje barki".
        Kiedy pójdziemy podanym tropem, zobaczymy, jak "zakwita pustynia" i dowiemy się, że jesteśmy szczęśliwi, tylko nie mieliśmy o tym pojęcia. Próbujcie skupiać się na tym, co macie, a nie czego wam brakuje. Kto zna tego myśliciela, pojmuje więcej, więcej widzi i mocniej czuje.
        Taki moment przebudzenia nastąpił w życiu naszego autora, kiedy w masie zaczął dostrzegać konkretnych ludzi. Niektórzy z nich... mieli zielone muszki. Żyją teraz na wyspach szczęśliwych.
        Własne szczęście musimy odkrywać sami...

Powrót do spisu treści


Kwartalnik Kulturalny "Sekrety ŻARu" Nr 3(22)/2008
KRASNE, MIĘDZY ROMANTYZMEM A POZYTYWIZMEM
(fragment)
Jan Zdzisław Brudnicki


        [...] W trakcie tych podróży odbyłem też podróż z książką naszego szanownego redaktora. Mam na myśli "Czy tędy na wsypy szczęśliwe..." Piotra Stanisława Króla (Wydawnictwo Komograf , 2008). Autor twierdzi, że to felietony, ale to niezupełnie tak jest, bo są tu opowiadania, gawędy, przypowieści zebrane na drogach, jako że "życie jest drogą". Gdzieś na zapleczu książki snuje się mała epopeja wolności, prywatny bieg ku Wolności, odbyty przez autora przed ćwierćwieczem. A na przystankach odbywa się spotkanie z ludźmi jakoś autentycznymi, nawet gdy są ulicznymi grajkami, tirówkami, amatorskimi twórcami, niepełnosprawnymi wymijanymi przez zapędzonych, szaleńcami, którzy pytają o wyspy szczęśliwe. Nie bez finezji są aluzje do klasyków, do paradoksów historii, do książek, jako nosicieli sprzecznych idei, do internetowych blogów, których autor jest fanem. [...]
Cały artykuł >>>
Powrót do spisu treści




Copyright by Piotr Stanisław Król   2010-2017
Kontakt z autorem     All right reserved